24 lipca
Od dobrych kilkunastu minut siedziałem na kanapie w salonie w domu Alyssii, oglądając z nią jakiś program o łowcach tornad. Moja marynarka leżała na oparciu za mną. Prawdę mówiąc, nie chciałem siedzieć całkiem bezczynnie, ale Patricia uparła się, że spaghetti z klopsikami to wyłącznie jej specjał i „nikt nie ma pozwolenia, by brać choćby najmniejszy udział w jego tworzeniu". Z tego co zdążyłem zauważyć, wyglądała na zadowoloną, krzątając się po kuchni, przygotowując poszczególne składniki i podśpiewując pod nosem jakąś piosenkę.
Między mną i Lizzie zapadła natomiast cisza. Żadne z nas się nie odzywało, kiedy wpatrywaliśmy się w ekran telewizora. Co jakiś czas zerkałem na nią, zastanawiając się, czy nie rozpocząć jakiejś rozmowy. Wszystkie możliwe tematy uciekały mi jednak z głowy, bo na myśl ciągle przychodziło mi to, w jakiej sytuacji się oboje znaleźliśmy.
„Nie mogę na to pozwolić".
Nie mogłem powiedzieć, że nie poczułem ukłucia w piersi, kiedy usłyszałem te słowa. Zdawałem sobie sprawę z tego, że być może potrzebowała przestrzeni, by chociaż przemyśleć to wszystko, ale...
W tamtym momencie dotarło do mnie, że wszystko, co się wydarzyło – wszystko, co jeszcze nie zdążyło się wydarzyć, a mogło – zostało przekreślone.
„To był błąd".
Czy żałowałem tego, co się wydarzyło?
Z jednej strony tak, bo wiedziałem, że żal był właśnie tym, co ona czuła. Ale z drugiej... chyba nawet nie potrafiłem. To było zbyt idealne, by móc tego żałować.
Żałowałem tego, że Lizzie tego żałowała.
Westchnąłem cicho, zaczynając się zastanawiać, czy błędem nie było przypadkiem to, że zgodziłem się zostać u niej na obiedzie. Nie mogło być przecież inaczej, jak po prostu niezręcznie. Po tamtej rozmowie powinienem był wyjść z jej domu i skupić się na profesjonalnym, czysto prawniczym podejściu do jej sprawy. Dała mi jasno do zrozumienia, że nie mogłem liczyć na nic więcej.
Naprawdę nie miałem pojęcia, co skłoniło mnie do tego, by zostać u nich na obiedzie. To była decyzja podjęta pod wpływem jakiegoś głupiego impulsu.
– Chodźcie, dzieci, obiad gotowy!
Uśmiechnąłem się niekontrolowanie na dźwięk głosu Patricii. W szkole zawsze była niezwykle przyjazna dla wszystkich uczniów. Najwyraźniej nie różniło się to również w przypadku jej codziennego życia.
Lizzie wstała z fotela i przeciągnęła się, sprawiając, że jej koszulka podjechała nieco do góry, odsłaniając brzuch. Mój wzrok, mimo usilnych starań, spoczął na chwilę na jej delikatnej skórze. Alyssia dostrzegła to i momentalnie opuściła ręce, zaplatając je na piersi. Jej twarz oblała się rumieńcem, kiedy opuściła głowę i ruszyła w stronę kuchni. Przymknąłem na moment oczy, biorąc głęboki oddech i niespiesznie ruszyłem za nią.
– Już myślałam, że do nas nie dołączysz – rzuciła żartobliwie Patricia, kiedy przekroczyłem próg kuchni. Siedziała już z Lizzie przy stole, na którym stały trzy wypełnione po brzegi talerze.
– Nie mógłbym tak łatwo zrezygnować z degustacji tego dania. – Uśmiechnąłem się do niej, odsuwając krzesło naprzeciwko Alyssii i siadając na nim. Po pomieszczeniu unosił się zapach roztopionego sera i sosu pomidorowego. – Naprawdę pięknie pachnie.
Mógłbym nawet powiedzieć, że tak powinien pachnieć prawdziwy dom.
– Dziękuję. Życzę smacznego.
CZYTASZ
THAT SUMMER
Romantizm„Trzeba cieszyć się każdą najdrobniejszą chwilą, bo nigdy nie wiadomo kiedy zostanie ona przerwana". Alyssia McPherson to doświadczona przez życie dwudziestolatka, która mimo młodego wieku skrywa głęboko w swoim sercu trudne tajemnice. Z początkiem...