Rozdział 32. Michael

35 4 0
                                    

15 września

Nie chciałem ciągać Alyssii po wszystkich tych miejscach, które mogły wywołać w niej kolejne myśli o stracie Patricii. Były jednak rzeczy, których nie mogłem załatwić bez jej wiedzy. Owszem, mogłem być jej pośrednikiem w rozmowie z pastorem, ale nie było możliwości, bym choćby wybrał za nią trumnę, w której miała spocząć jej matka.

Wiedziałem, że to właśnie to było dla niej najgorszą rzeczą spośród wszystkich, które załatwialiśmy tego dnia. Kiedy wyszliśmy z tamtego pomieszczenia, rozkleiła się. Przeciągnąłem ją wtedy do siebie i obejmowałem, pocierając jej plecy i kołysząc nami delikatnie. Nie zwracałem uwagi na to, że byliśmy w miejscu publicznym. Pozwoliłem jej wypłakać się w moją koszulkę, bo przynajmniej w taki sposób mogłem ją wesprzeć.

Nadal nie docierało do mnie to, że Patricia McPherson odeszła. Sam żyłem gdzieś w zawieszeniu, wciąż myśląc, że to tylko jakieś cholerne złudzenie. W głębi siebie wiedziałem jednak, że to prawda.

Co więc musiała czuć Lizzie, będąc zmuszoną przygotowywać się do pożegnania z osobą, która jako jedyna w jej życiu pokazała jej, jak powinien wyglądać prawdziwy dom?

Od samego rana trzymałem ją blisko siebie, upewniając się, że czuła się wystarczająco silnie, by załatwić wraz ze mną kolejne sprawy. Objechanie domu pogrzebowego, kościoła i cmentarza zajęło nam całe przedpołudnie, a nawet jeszcze przedłużyło się o dwie godziny, kiedy musieliśmy czekać na pastora.

Niemal przez cały ten czas nasze dłonie były ze sobą splecione. Puszczałem ją tylko w pojedynczych przypadkach, na przykład kiedy musieliśmy wsiąść do samochodu albo na moment się rozdzielić. Zaraz po tym, jak znaleźliśmy się znów blisko siebie, sięgałem z powrotem po jej dłoń. Każdy z tych pojedynczych gestów odwzajemniała delikatnym uściskiem. Czułem, że na więcej nie miała siły, ale i tak byłem z niej dumny, kiedy widziałem po jej twarzy, że mimo wszystko próbowała jakoś pokonać cały ten ból po stracie Patricii.

Po załatwieniu wszystkiego i ustaleniu daty pogrzebu zawiozłem ją do jej domu. Weszliśmy do środka, a Lizzie już w progu odetchnęła głęboko. Jej klatka piersiowa poruszała się szybko, kiedy łapczywie chwytała w płuca powietrze, zaciskając przez dłuższą chwilę powieki. Potem rozchyliła je i przeszła się po salonie.

– Miałam świadomość tego, że ten dzień w końcu nadejdzie – szepnęła, wpatrując się w zdjęcia stojące na komodzie. – Na każdego przecież przyjdzie kiedyś czas. Po prostu nie sądziłam, że to się stanie tak szybko.

– Jeśli chcesz, to możemy pojechać do mnie – zaproponowałem cicho, widząc łzy w jej oczach. Nie chciałem, by spędzała czas sama, zamknięta w tych czterech ścianach, które przypominały jej tylko o tym, co właśnie straciła. Pokręciła głową, zawieszając na mnie spojrzenie swoich opuchniętych, przekrwionych od płaczu oczu.

– Nie trzeba, poradzę sobie. I tak muszę znaleźć kilka dokumentów, które należały do Patricii, a u ciebie ich raczej nie będzie. – Niemrawo uniosła kącik ust. – Ale dziękuję.

Skinąłem głową, wpatrując się w jej wypełnione bólem straty tęczówki. Położyłem dłoń na jej plecach i przesunąłem nią kilkukrotnie w górę i w dół.

– Chodź, powinnaś coś zjeść.

Popchnąłem ją delikatnie w stronę kuchni, mając nadzieję, że znajdę w lodówce coś, co nadawało się do spożycia. Posadziłem Lizzie przy stole, a sam zacząłem kręcić się po kuchni w poszukiwaniu składników na coś szybkiego. Zerknąłem na Alyssię, kiedy kątem oka zauważyłem, że odrzuciła telefon na blat i położyła głowę na stole, opierając się o niego policzkiem. Zgiętą w łokciu rękę ułożyła tuż obok, przed twarzą. Miała zamknięte oczy i lekko rozchylone usta.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz