Rozdział 17. Alyssia

57 5 1
                                    

24 lipca

Krzątałam się po domu, ścierając kurze w salonie i rozmyślając – znowu – o tym wszystkim, co wydarzyło się dwa dni wcześniej.

Między mną a Michaelem.

W jego łóżku.

Westchnęłam głęboko, przymykając oczy i czując, jak po moim ciele rozprzestrzenia się ciepło. Z jednej strony było ono przyjemne, ale z drugiej z każdą chwilą stawało się coraz bardziej nieznośne i zwyczajnie mnie parzyło.

Nie powinniśmy byli wtedy tego robić.

Powinnam była zrozumieć to zanim pozwoliłam mu się wciągnąć do jego mieszkania. To było złym pomysłem.

Cóż, dlatego właśnie uciekłam.

Kiedy zobaczyłam go gdy wyszedł z łazienki, kiedy położył się na łóżku i okrył nas kocem, przysuwając się do mnie tak blisko i wsuwając ramię pod moją głowę... spanikowałam. Nie pokazywałam tego po sobie, ale w tamtym momencie zrozumiałam, że posunęliśmy się za daleko.

Że ja posunęłam się za daleko.

Pozwoliłam mu przedrzeć się przez moje mury i rozbić mnie w drobny mak, dwukrotnie, mimo że nie chciałam zostawiać w Indianie niczego, za czym mogłabym zatęsknić będąc w San Francisco. A, cholera, dotarło do mnie, że właśnie za tym będę tęsknić z całą pewnością.

Nie tylko za spełnieniem, które mi dał.

Tęskniłabym za nim.

Zdążyłam przywiązać się do niego w tak głupi i nieodpowiedzialny sposób, mimo iż w myślach zarzekałam się, że sobie na to nie pozwolę. On był przecież tylko moim prawnikiem. A przynajmniej powinien być tylko nim. Nie zamierzałam zbliżać się do niego, a już na pewno nie w ten sposób. Nie emocjonalnie.

A będąc wtedy w jego łóżku, przytulona do niego i otulona jego ciepłem, gdy jego oczy zamykały się już ze zmęczenia, choć wciąż patrzył na mnie tak przytomnie i troskliwie... Wydawał się taki szczęśliwy. Ja też byłam szczęśliwa.

I to było błędem.

Bo nie powinnam się tak czuć. Nie teraz, nie w stosunku do kogoś, za kim miałabym tęsknić. Cholera, powinnam go przecież nienawidzić. Choćby dla zasady, bo sam przecież nie zrobił niczego, za co mogłabym go znienawidzić. Bethany i Brad nie są Michaelem.

Zrozumiałam jednak, że on byłby właśnie tą osobą, dla której miałabym ochotę zostać w Indianapolis. Nie mogłam przecież tego zrobić. Miałam iść do przodu, skończyć studia i zacząć nowe życie, z dala od całego brudu swojej przeszłości.

Problem polegał na tym, że Michael Valenzi w kilka krótkich tygodni stał się krystalicznie czystym elementem w całej tej układance.

Leżąc przy nim i patrząc, jak zasypiał, zrozumiałam, że nie mogłam pozwolić mu w niej pozostać. Może nie było to zbyt dojrzałe, ale naprawdę wtedy spanikowałam. Zaczekałam aż zaśnie, po czym zebrałam szybko swoje ubrania i zniknęłam z jego mieszkania niemal bezgłośnie.

Liczyłam na to, że nie odczuje mojej nieobecności od razu i zyskam choć tyle czasu, by dostać się do domu Patricii. Udało się.

Będąc już w domu przemknęłam szybko przez korytarz, nie chcąc zbudzić Patricii, bo było już dość późno. Rzuciłam się na łóżko z zamiarem szybkiego zaśnięcia. Sen jednak nie nadszedł. Czułam pustkę w głębi siebie, bo jakaś część mnie została jednak z Michaelem, w jego sypialni, wtulona w jego silne ramię. Nie spałam przez całą noc, aż w końcu dostrzegłam rozświetlający się w mroku telefon.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz