Rozdział 20. Michael

42 4 0
                                    

3 sierpnia

Ten dzień stał się jednym z najgorszych w moim cholernym życiu. Nic tego nie zapowiadało. Nikt nie mógł się domyślić nadejścia takiej burzy, tak okropnie głębokiego dołka, do którego mogliśmy spaść tak nagle, by w ciągu kilku sekund pogrążyć się w całkowitej, bezdennej ciemności.

Chodziłem po swoim apartamencie w tę i z powrotem, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Siadałem na kanapie, wlepiając wzrok w czarny ekran telewizora. Podnosiłem się, by pójść do łóżka i spróbować zasnąć. Wracałem do kuchni, otwierając i zamykając lodówkę, jakby miała odpowiedzieć na wszystkie pytania, które kotłowały się w mojej głowie.

Byłem zmęczony, ale nie umiałem nic na to poradzić. Chciałem zasnąć, ale nie mogłem. W moich uszach wciąż odbijały się te słowa, które w kilka sekund wstrząsnęły moim światem.

Nadal nie mogłem w to uwierzyć.

Jeden cholerny moment, a jak wiele mógł zmienić w życiach tak wielu ludzi.

Wciąż trwałem w jakimś dziwnym stanie zawieszenia między fikcją a rzeczywistością. Część mnie wiedziała, że to była prawda, ale druga nie potrafiła przyjąć tego do wiadomości. Bo to po prostu nie mogło się stać.

A jednak.

Poczułem chęć upicia się. Nie byłem pewien, czy byłbym w stanie upić się do nieprzytomności, ale może przynajmniej taki stan odciąłby mnie chociaż na chwilę od tego, co miało miejsce kilka godzin wcześniej. Podszedłem do barku, wyjąłem z niego jedną z nielicznych butelek i nalałem sobie hojnej ilości whisky. Po chwili namysłu zamknąłem barek, ale zabrałem ze sobą butelkę, po czym przeszedłem do salonu. Usiadłem w fotelu i odłożyłem szkła na stolik, po czym wyjąłem telefon i zacząłem mu się przyglądać.

Chęć upicia się nie była jedyną emocją – o ile w ogóle można by było tak nazwać potrzebę upojenia alkoholowego – która towarzyszyła mi w tamtej chwili. Poza pożerającym moją duszę smutkiem była w niej jeszcze samotność.

Nigdy jeszcze nie czułem jej aż tak intensywnie. W tym momencie niemal wyczuwałam, jak wżerała się w moje serce, próbując zwyczajnie je zniszczyć. Jak gdyby ktoś próbował zgładzić je, wyrywając je ze mnie i na moich oczach przebijając je ostrym jak brzytwa nożem.

Zawsze bowiem wiedziałem, że jest na świecie ktoś, do kogo mogłem zwrócić się w każdej sprawie, o każdej porze dnia i nocy.

Cóż, zawsze jak do tej pory.

Odblokowałem telefon i zacząłem przeglądać listę kontaktów. Mój wzrok zatrzymał się na jednym z nich. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić. Wiedziałem, że nie chciała by to wszystko się rozwinęło w sposób, w jaki nie powinno. Miała wyjechać. I być może byłem egoistą.

Ale potrzebowałem choćby ją usłyszeć.

Przycisnąłem zieloną słuchawkę obok jej imienia i przyłożyłem telefon do ucha, wpatrując się w szklankę z alkoholem w mojej dłoni. Z reguły nie piłem, ale tego dnia czułem, że jakieś procenty mogą być niezbędne, bym w ogóle wytrwał.

– Halo?

Przymknąłem oczy, kiedy usłyszałem jej głos. Nie odzywałem się, kiedy odtwarzałem w głowie ten krótki dźwięk.

– Halo? – powtórzyła, przeciągając samogłoski. Niemal mogłem zobaczyć w głowie, jak marszczy brwi, próbując zrozumieć, dlaczego w ogóle do niej dzwonię. – Michael?

Moja głowa opadła na oparcie fotela, a ja sam przełknąłem ślinę, kiedy wypowiedziała moje imię. Tylko to cholerne imię, a ja czułem, jak moje serce przyspiesza, a na moich ramionach pojawia się gęsia skórka. Wymawiała je tak... inaczej. Nie wiedziałem nawet, jak mógłbym to określić. Po prostu... Kochałem sposób w jaki je wymawiała.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz