Rozdział 24. Michael

33 3 0
                                    

14 sierpnia

Drzwi otworzyły się z impetem. Zabawne było to, że nawet nie musiałem podnosić głowy, by wiedzieć, że to Anastasia. Westchnąłem zirytowany, kiedy weszła do pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi.

– Jak widzę, niewchodzenie do mojego gabinetu jak do siebie jest dla ciebie zbyt trudnym wymaganiem – mruknąłem, nie odrywając wzroku od papierów związanych ze sprawą Alyssii. Do rozprawy zostało już tylko kilka dni, więc każdą wolną chwilę spędzałem nad zapisami w dokumentach jej i Patricii.

– I niemożliwym do spełnienia – cmoknęła Anastasia, siadając w fotelu naprzeciw mnie i zakładając nogę na nogę. – Ale nie martw się, to już ostatni raz, kiedy tu jestem.

– Po co fatygowałaś się aż tutaj akurat tym razem?

– Nie było mnie na pogrzebie Fiony.

– Mam się rozpłakać z tego powodu? – wycedziłem sceptycznie, wciąż nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.

– Chciałam złożyć ci kondolencje i wytłumaczyć swoją nieobecność. Nie da się przecież ukryć, że Fiona była przez pewien czas moją teściową. – Tak, to był błąd, pomyślałem. – Ale skoro ci na tym nie zależy, to trudno.

– Tak, dziękuję za kondolencje. – Podniosłem na nią wzrok, kiwając głową. Po czym uśmiechnąłem się równie fałszywie, jak fałszywe były jej słowa i wyrazy rzekomego współczucia. Nigdy nie lubiła mojej matki, z wzajemnością zresztą. – A teraz możesz już opuścić to pomieszczenie i zamknąć za sobą drzwi. Powiedziałbym, że byłbym wdzięczny, gdyby od tego nie rozpadł się budynek, ale to pewnie będzie dla ciebie zbyt wiele do ogarnięcia.

Posłałem jej znaczące spojrzenie i wróciłem do przeglądania dokumentów, na których i tak nie mogłem się już skupić. Obecność Anastasii aż biła toksycznością i zakłócała mój wewnętrzny spokój. Przez dłuższą chwilę nie odzywała się, jednak wciąż czułem na sobie jej przeszywający wzrok. Zamknąłem teczkę, westchnąwszy pod nosem, po czym odchyliłem się do tyłu w swoim fotelu, rozsiadając się w nim jak na cholernym tronie. Podniosłem na nią wzrok, zaciskając szczękę.

– Powiesz w końcu, o co chodzi, czy będziesz tu siedziała do jutra?

Uśmiechnęła się chytrze, unosząc kącik ust. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że doprowadzała mnie do szewskiej pasji.

– Jutro przenosimy się do Miami – rzuciła, wyciągając z torebki małe lusterko i przeglądając się w nim. Otarła powiekę palcem, układając w dzióbek napompowane do granic możliwości usta. Dziwiłem się trochę, że nie dziabnęła się w oko swoim długim jaskraworóżowym paznokciem, który jednak bardziej przypominał zwierzęcy szpon niż ludzki paznokieć. – Zamieszkamy u Chrisa, chociaż to już pewnie wiesz. Zgaduję, że będziesz chciał porozmawiać z Beth i Bradem przed wyjazdem, więc dzisiaj masz na to ostatnią szansę.

– Równie dobrze mogę was odwiedzić na Florydzie – stwierdziłem, mrużąc oczy.

Wrzuciła lusterko z powrotem do torebki, zaciskając usta.

– Nie sądzę, by to było konieczne.

– Nie możesz mi zabronić widywania dzieciaków.

Pochyliła się nieco do przodu, a na jej twarzy pojawił się triumfalny wyraz.

– Och, zdziwiłbyś się, co mogłabym zrobić – szepnęła.

Przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Starałem się odnaleźć w niej cokolwiek, co niemal dwadzieścia lat wcześniej sprawiło, że postanowiłem spróbować związku z nią. Problem był taki, że nie dostrzegałem żadnej z tych rzeczy. Prawdę mówiąc, nie pamiętałem nawet zbyt dokładnie, dlaczego w ogóle byłem nią wtedy aż tak zafascynowany, by pozwolić jej wskoczyć do mojego łóżka w moje szesnaste urodziny. Najwyraźniej byłem wtedy tylko cholernie głupim szczeniakiem, lecącym tylko na wygląd. Gdybym mógł spojrzeć w przyszłość i zobaczyć, kim naprawdę była, uciekałbym od niej najdalej jak to tylko było możliwe.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz