Epilog. Michael

69 5 4
                                    

Dwudziesty drugi czerwca.

Mijało właśnie dziesięć lat od dnia, w którym cała ta historia się zaczęła, a ja pamiętałem ją tak, jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj.

W ciągu tych dziesięciu lat naprawdę wiele zmieniło się w moim życiu.

Stałem się kimś, kim zawsze chciałem być. Te pragnienia były ukryte głęboko w moim sercu i dopiero po poznaniu jej wszystkie zaczęły się po kolei ujawniać.

Fakt, już wcześniej wiedziałem, że nie chciałem być częścią prawniczego imperium mojej rodziny. To marzenie się spełniło. Teraz jestem już wyłącznie ja. Prowadzę własną, małą kancelarię, a tę „rodzinną" przejął Nick. Cóż, ten akurat biznes nie jest już wcale taki rodzinny, bo mój brat zatrudnił jeszcze kilku innych prawników, ale firma całkiem nieźle sobie radzi. Nick też w końcu dorobił się potomka – ma siedmioletniego już syna, Simona.

Załatwiłem też sprawę z Anastasią i bliźniakami. Rozprawiłem się z nią, stopniowo odzyskując pieniądze, które wyciągnęła ode mnie w ramach alimentów. Wiedziałem, że już dużo wcześniej podejrzewała, że to nie ja byłem ojcem Beth i Brada, ale dokument był stosunkowo nowy. Nie pomogły też okoliczności, w których moja była żona się znalazła, gdy składałem pozew, więc na spłatę całości musiałem mimo wszystko poczekać kilka lat. Nie zachowałem jednak tych pieniędzy, a wpłaciłem je na fundacje zajmujące się chorobami nowotworowymi wśród dzieci i młodzieży. Nie mogłem zostawić tego tak obojętnie, zwłaszcza po tym, jak jedna z takich chorób przytrafiła się komuś, kto był mi najbliższy.

Teraz natomiast siedziałem na tarasie swojego domu, patrząc na swoją czteroletnią córkę. Biegała po podwórku za swoim psim przyjacielem, śmiejąc się głośno. Uśmiechałem się niemal nieustannie, kiedy się jej przyglądałem. Stała się moim małym aniołkiem, dostarczając do mojego życia coraz więcej słońca z każdym kolejnym dniem. Była moim oczkiem w głowie, już od tego pierwszego uśmiechu, który posłała mi tuż po tym, jak pielęgniarka podała mi ją na ręce w sali porodowej, gdzie moja dzielna żona wydała ją na świat.

Poczułem, jak wokół mojej szyi zaplotły się czyjeś ramiona. Odwróciłem głowę w stronę kobiety, która stała za mną i uśmiechnąłem się do niej, a ona odpowiedziała mi tym samym. Nachyliła się do mnie, by pocałować mnie szybko w usta, po czym odsunęła się nieco, wciąż obejmując mnie rękoma. Przyłożyłem dłonie do jej nadgarstków i ścisnąłem je delikatnie, przytrzymując ją blisko siebie. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie w milczeniu.

Wyglądała tak samo zjawiskowo, jak w dniu, w którym zobaczyłem ją po raz pierwszy.

Swoje ogniste włosy skróciła do ramion, kiedy leczenie zakończyło się sukcesem. Zaczęła wtedy całkiem nowe życie, w którym, na moje szczęście i ku mej ogromnej radości, również zostałem uwzględniony. Zmiana fryzury była zwieńczeniem całej tej drogi, którą musiała przejść w swoich nastoletnich latach. Przeszła tak wiele i choć czasem było naprawdę ciężko, to nigdy się nie poddała. Była cholernie dzielna, a ja byłem z niej niesamowicie dumny. Kiedy jednak było jej zbyt trudno, by dała sobie radę całkiem sama, byłem tam przy niej, by prowadzić ją ku lepszemu.

By prowadzić ją do szczęścia.

Starałem się jak mogłem, by dawać jej go więcej z każdym dniem, tak jak obiecałem jej podczas tej pierwszej z wielu nocy spędzonych w szpitalu. Byłem wtedy przy niej, w każdym momencie, trzymając ją za rękę, śpiąc obok, przytulając ją i uspokajając, kiedy płakała nieustannie przez kilka godzin, bo tego wszystkiego było już dla niej zbyt wiele.

Ale walczyła dzielnie i w końcu wygrała.

Razem dobiegliśmy do mety tego wycieńczającego wyścigu, a w nagrodę, kiedy Lizzie była już wystarczająco silna, wyruszyliśmy w podróż po Europie. Dokładnie taką, jaką sobie wymarzyła. Od północy, aż po południe, ze wschodu na zachód, zwiedzając wszystkie te piękne miejsca i robiąc tyle zdjęć, że albumy z nimi zapełniają teraz połowę jednego z regałów w naszej sypialni.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz