01| SNY

770 74 90
                                    

  Biegnę przez las. Ogromne drzewa rzucają długie cienie na drogę przede mną, a nikłe światło tylko momentami prześwituje przez ich rozłożyste korony.

  — _______! Gdzie jesteś, _______! — wrzeszczę nieprzerwanie, nawołując kogoś, kogo imienia nie znam. Kim jest? Gdzie jest? Co się dzieje? Gardło boleśnie zdziera się od krzyku, ale ja nie mam nad sobą kontroli, nie mogę przestać. Biegnę i wołam.

  Upadam. Jęczę cicho, podnosząc się na łokciach. Ręce mam brudne od błota i krwi, oczy zalewa mi pot. Potknąłem się o wystający korzeń, który poranił mi bose stopy. Nie mogę tu zostać.

  — _______! _______, idę po ciebie! — krzyczę znów, mimo bólu podnosząc się chwiejnie. W lesie jest zbyt cicho, żaden ptak nie śpiewa, nie słychać nawet szumu drzew. Upał staje się nie do zniesienia, parne i wilgotne powietrze nie zachęca do dalszego biegu, ale muszę szukać dalej, muszę, bo  _______ jest w niebezpieczeństwie.

  — Czekaj na mnie!

8 listopada

  Budzę się. Gdzie jestem? Promień światła przeciska się między zasuniętymi niemal szczelnie czerwonymi zasłonami, rażąc mnie w oczy. Promień całkiem inny od tych przemykających się przez szczeliny w koronach drzew...

  Znów miałem ten sen. Który to już raz z rzędu, dziesiąty? Po trzecim przestałem liczyć, nigdy nie przykładałem uwagi do takich rzeczy i teraz chyba przyszło mi za to zapłacić. Przeciągam się, ziewam, a potem znów zamykam oczy. Mam jeszcze czas, do lekcji pewnie została z godzina...

  — Oi, Shitty Hair, wstałeś już?! — dobiega mnie głos zza drzwi, a ja podrywam się gwałtownie, sięgając po leżącą na krześle koszulkę. Jedną z wielu, w końcu jego oparcie już od pierwszego dnia w akademiku pełni funkcję szafy... bardziej niż szafa, która faktycznie stoi w rogu niewielkiego pomieszczenia, zaledwie kilka kroków dalej. 

  Chyba powinienem popracować nad lenistwem. 

  — Kirishima, kurwa mać, jak się przez ciebie spóźnię, to nie żyjesz! — wrzeszczy Bakugo Katsuki, mój najlepszy przyjaciel, który teraz gwałtownie szarpie za klamkę i otwiera drzwi na oścież, by zaraz zamknąć je z hukiem, gdy zauważa, że się rozbieram. — UBIERZ COŚ, IDIOTO! — dodaje głosem o oktawę wyższym, a ja parskam śmiechem. Jaki wstydliwy się nagle zrobił.

  — Mogłeś grzecznie poczekać — komentuję, gdy po paru minutach wychodzę z pokoju już ubrany i zauważam, że Bakugo wciąż jest czerwony na twarzy.

  — Zamknij się.

  — Ktoś tu się wstydzi!

  — Zamknij się!

  Chwila ciszy. Bakugo mruczy coś pod nosem, najwyraźniej wciąż głęboko oburzony. Parskam cicho.

  — Chodź.

  Kilka minut później wychodzimy z akademika, mijając po drodze Todorokiego i Midoriyę, naszych kolegów z klasy, którzy najwyraźniej również postanowili się spóźnić. Nic w tym dziwnego, w poniedziałek zazwyczaj połowa klasy dociera po czasie. Być może powinniśmy się tego wystrzegać, jako że UA jest bardzo... prestiżową szkołą, ale hej! Jedno czy dwa spóźnienia nie zaszkodzą. Poza tym już wchodzimy do klasy, niemal równo z dzwonkiem. Bakugo siada na swoim miejscu w pierwszej ławce, a ja, jako że nie jestem kujonem, usadawiam się jak zwykle gdzieś pośrodku. Później zawsze żałuję, bo nasz wychowawca i nauczyciel matematyki, pan Aizawa, zawsze wyciąga do odpowiedzi ludzi z przedostatnich i ostatnich ławek, a potem wyżej. Niemal nigdy z pierwszych. 

Świadome Dni ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz