"Jeśli mówisz prawdę, nie musisz niczego pamiętać" - każdy czarodziej zna słowa, które niejednokrotnie padały z ust minister magii. Prawdy nikt jednak by nie poznał, gdyby kłamstwa płynące prosto z Ministerstwa Magii nie doprowadziły rodziny czarodziejów do oddziału św. Munga. Wczoraj w Chertsey doszło do ataku, w wyniku którego trzyosobowa rodzina czarodziejów trafiła na oddział Urazów Pozaklęciowych. Wiadomo jedynie, że sprawcami byli niezidentyfikowani byli zwolennicy Lorda Voldemorta - ci sami, którzy ponoć od dawna zajmują cele w Azkabanie. Przyczyny nie są znane, a fakt samego ataku postanowił ujawnić uzdrowiciel zajmujący się zaatakowaną rodziną. Skonfrontowany z tymi informacjami szef Departamentu Biura Aurorów, Ronald Weasley, odpowiada:
- Nie ukrywamy - zapobiegamy panice. Sytuacja nie ma na tyle poważnego ani przerażającego aspektu, aby ogłaszać ją jako ogólnie niebezpieczną. Dlatego zapewniam, że nie ma powodu do strachu, a interwencja w Chertsey była jednorazową sytuacją.
Potwierdziła to również Hermiona Granger, minister magii:
- Nie ma powodu do obaw. W razie potrzeby postawimy na nogach całe Ministerstwo Magii, jeśli bezpieczeństwo obywateli będzie zagrożone. Teraz nie ma jednak do tego żadnych przesłanek, a czarodzieje i czarownice mogą zachować w pełni uzasadniony spokój.Kłamali. Oboje.
Na szczęście nikt prócz Harry'ego nie był tego świadom. Poprawiający się stan Rona był jedyną dobrą wiadomością, którą ten miał Harry'emu do przekazania, gdy odwiedził go kilka dni temu. Reszta była przepełniona tak znajomym strachem, że zarówno Ron, jak i Harry, wraz ze słowami Weasleya zaciskali dłonie na różdżkach, chociaż w tamtym momencie było to raczej odruchem niż rzeczywistą potrzebą. Prawda zdecydowanie nie nadawała się do wiadomości publicznej - atak, który wypłynął, był tylko jednym spośród zwiększającej się liczby, którą narazie udawało się skutecznie ukrywać.
Doskonale pamiętał, jak on, Ron i Hermiona byli wściekli, czytając pełne kłamstw artykuły Rity Skeeter. Bo okłamywanie, chociaż proste, nie było w porządku. O ile wtedy tego nie rozumieli, teraz robili to samo - brnęli w raz wypowiedziane kłamstwo, z wielką ostrożnością dbając, aby nikt poza nimi nie poznał prawdy, która wywołałaby panikę i nieufność. A do tego nie mogli dopuścić, nie znowu i nie tak szybko po tym, jak wszystko zaczęło wracać na normalne, spokojne tory.
Odkąd to jego przyjaciele zaczęli mieszać się do polityki i zajmowali ważne stanowiska w Ministerstwie, wszystko, co w nim się działo, spadało również na jego barki. Sam nie wiedział, czy to strach przed zataczającą koło historią, czy zwyczajne zniecierpliwienie nie pozwalało mu przestać energicznie pukać do drzwi mieszkania matki Blaise'a. Nawet, jeśli słyszał już kroki i zirytowane mamrotanie Zabiniego.
- Masz to? - zapytał szybko, całkowicie ignorując dochodzące z wnętrza mieszkania pytania matki mulata. - Wiem, że nie powiedziałem ci wiele, ale...
Odebrało mu mowę, gdy Blaise wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, trzymając na niej niewielkie zawiniątko z ciemnej tkaniny, pod którą prawdopodobnie krył się kamień wskrzeszenia. Głośne bicie serca zagłuszyło mu zniecierpliwione westchnienie Blaise'a, kiedy wpatrywał się w materiał od dłuższego czasu. W końcu powoli odebrał od niego pakunek, mocno ściskając go w dłoni. Bał się go rozwinąć, ale podświadomie czuł, że właśnie trzyma w dłoni ostatni z Insygniów.
- Ale i tak mi pomogłeś - dokończył cicho.
- Żeby było jasne, nie wierzę w nic, cokolwiek planujesz. Zrobiłem to, żebyś się odczepił. A teraz spadaj, Potter, zanim moja matka cię zauważy i zostaniesz moim kolejnym ojczymem.
Harry nie zamierzał się kłócić. Cofnął się kilka kroków z zamiarem deportacji, kiedy usłyszał jeszcze głos Blaise'a:
- Wisisz mi przysługę, Potter.
CZYTASZ
Eridanus || drarry
FanfictionDruga część Zmiany stron - jeśli nie czytał*ś, radzę od tego zacząć, bo możesz mieć problemy ze zrozumieniem. "Ludzie, Harry, z miłości robią różne rzeczy. Muszą jednak pamiętać, aby na końcu drogi nie spotkać samej nienawiści". Wojna się skończyła...