XIII.

710 59 23
                                    

media: Kissin' Dynamite - Where are the clowns? (cover Wo sind die clowns? od Saltatio Mortis)

Westchnąłem głośno, kiedy zobaczyłem, że restauracja wciąż stoi. Liczyłem, że przez noc spłonie całkowicie. Ale cóż... Nie można chyba mieć wszystkiego? Zresztą wymigiwanie się od pracy, w mojej sytuacji byłoby nie na miejscu. Szczególnie po tym, co zrobił dla mnie Nox.

Wciąż jest dupkiem bez uczuć, ale... Coś się chyba zmieniło.

Dla przykładu podam, że zadzwonił do właściciela mieszkania i... Opierdolił go tak, że słyszałem go na górze, a rozmawiał na zewnątrz... Nie wnikałem w to, co mu mówił, ale... Podziałało, bo jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie i poinformował mnie, że ogrzewanie już działa, a okna uszczelnione. Na początku myślałem, że Nox miał mnie już dosyć, ale jednak sumienie nie pozwalało mu mnie wykopać na zbity pysk. Nic dziwnego, że zaskoczyła mnie ta jego bezinteresowność.

– Przynajmniej jeden przyszedł do pracy – mówi Hadrian na dzień dobry.

– To reszty nie ma? – pytam.

– A widzisz tu kogoś jeszcze? – prycha w odpowiedzi. Nie musi być od razu taki niemiły – Ray wziął wolne, bo jego dziewczyna jest chora. Hot złapał jakieś choróbsko, Gerardowi nagle wypadł jakiś wyjazd, a reszta... Szkoda gadać – macha dłonią.

– Wygląda to na jakiś strajk – dzielę się swoim spostrzeżeniem.

– I nic na to nie poradzę... – wzrusza ramionami – Zresztą, to ten okres chorób, więc nic dziwnego, że połowa pracowników mi opada, bo leży z grypą – wzdycha głośno.

– To... Co zrobimy? – pytam.

– Nie otworzymy dziś. We dwoje sobie nie poradzimy.

– Rozumiem – starałem się nie pokazywać po sobie tego, że cieszy mnie to rozwiązanie. Czemu miałbym się smucić? Dla mnie to nawet lepiej!

– Już nie udawaj takiego załamanego, Felix – upomina mnie, a ja tylko uśmiecham się leciutko. Ma mnie.

– Może... Pójdziemy na kawę? – proponuje.

^^^^

Dziwnie tak było pić kawę w towarzystwie swojego przełożonego, który w pracy jest dupkiem. Poza nią też nim jest, ale trochę spuszcza z tonu. Najwidoczniej coś jest w tym, oddzielaniu życia prywatnego z pracą...

– Więc... Co cię skłoniło do otwarcia restauracji? – pytam, a Hadrian marszczy brwi. No co? Przerywam tylko tę ciszę! Chyba to nie zbrodnia, prawda?

– Właściwie to... To było marzenie Aarona – mówi po chwili. Aaaa, stąd to zirytowanie na twarzy. Ale skąd miałem wiedzieć?!

– A twoje marzenie... Jakie było? – zamiast się zamknąć, to ciągnę tę dyskusję.

– Nie tyle, co marzenie, ale... Chciałem zostać nauczycielem matematyki – przyznaje, a ja omal nie krztuszę się swoją kawę.

– To może dobrze, że nie zostałeś – mówię szybciej, niż zdążyłem pomyśleć, że może to źle odebrać.

– A to niby czemu? – dopytuje się.

– Bo istniałoby spore ryzyko, że byś mnie uczył. A mi totalnie matma nie szła...

– I co w związku z tym?

Spoglądam na niego jak na debila. A niby, co to mogłoby oznaczać? Biorąc pod jego charakter... Miałbym przesrane i to po całości.

– A ty... Co chciałbyś robić w przyszłości? Bo raczej praca jako kelner nie była spełnieniem twoich marzeń – pyta mnie.

– Nie wiem – wzruszam ramionami – Na pewno nie poszedłbym w ślady ojca, który zamierzał mnie wkręcić w politykę. A gdybym się do tego nie nadawał... Naciskałby, żebym został chirurgiem albo prawnikiem. To nie dla mnie...

– Skąd wiesz, że to nie byłoby dla ciebie?

– Po prostu... To jak z gotowaniem, nie każdy ma do tego dryg – mówię, a Nox uśmiecha się lekko. Chyba spodobała mu się moja metafora.

– Coś w tym jest – mówi, a jego telefon zaczyna dzwonić. Przeprasza mnie i odchodzi. W tym czasie dopijam swoją kawę, a kiedy Hadrian wraca, tłumaczy mi, że musi pojechać do rodziny.

– Podwiozę cię – oferuje się – I tak mam po drodze – dodaje, a ja tylko jak ten debil przytakuje. A co niby mam zrobić? Pewnie i tak postawiłby na swoim i tak. To Hadrian, jego raczej zdanie innych nie obchodzi.

^^^^

Dziwnie było tak mieć cały dzień wolny, w dodatku tak niespodziewanie, więc nic dziwnego, że nie miałem co robić przez cały ten dzień.

Nudziłem się, więc niemiłosiernie, nie miałem, co robić. Wczoraj sprzątałem, więc w mieszkaniu jest czysto.

Spojrzałem na telefon. Odrobinę mnie korciło, żeby zadzwonić, chociażby do mamy. Dać znać jej jak się trzymam. Myślę, że... Mogłaby się martwić, ale przecież... Nie sprzeciwiłaby się ojcu. Woli być posłuszną żoną, która nie ma własnego zdania. Gdyby nie to... Może wstawiłaby się za mnie, zaakceptowałaby mnie takiego, jakim jestem, ale przy ojcu to nigdy, by nie przeszło.

Ostatecznie ta chęć wygrała ze mną i cały we stresie dzwonię do mamy. Mam tylko nadzieję, że ojca nie ma nigdzie w pobliżu... Zrobi tylko niepotrzebnie awanturę.

– Felix? Synku coś się stało? – pyta mama, a mnie coś ścisnęło w sercu.

– Nic, mamo... Po prostu dzwonię... Sprawdzić, co tam u ciebie – mówię.

– U mnie wszystko w porządku, skarbie – mówi i jestem pewien, że uśmiecha się – A u ciebie?

– Nie jest źle, ani też jakoś wybitnie dobrze. Jednak daje sobie radę.

– Cieszę się... Wiesz... Mnie to nie przeszkadza, że wolisz chłopców... Może kiedyś... Uda mi się poznać twojego chłopaka, mieszkasz z nim?

– To raczej już nieaktualne.

– Och, przykro mi.

– To nie było nic poważnego – wzruszam ramionami.

– Radzisz sobie sam? – pyta mnie.

– Muszę, przecież gdybym nie radził... Musiałbym wrócić, a wtedy...

– Wiem, Felix, wiem... – usłyszałem po drugiej stronie jakiś trzask – Muszę kończyć, tata, wrócił – mówi, domyślam się, że nie chcę, by ojciec się dowiedział, że ze mną rozmawiała.

– Taaa, cześć mamo – mówię, ale ta się rozłącza, nawet nie żegnając się ze mną. Pewnie ojciec był już w zasięgu oczu.

Zrobiło mi się trochę lżej na sercu, wiedząc, że mogę zawsze mieć nadzieję, że mama mi pomoże. Jednak nie zamierzam na niej polegać ciągle.

Dobrze sobie radzę i bez pomocy rodzinie. Zresztą nie chcę, by ojciec dowiedział się czegokolwiek i zaczął się mieszać, pociągając za odpowiednie sznurki, tak bym w ostateczności wrócił z podkulonym ogonem. Wiem, że byłby do tego zdolny. Dlaczego miałby przemilczeć ten fakt? Pewnie uważa, że zamierzam mu zaszkodzić i zniszczyć wizerunek. Na pewno nie byłby zadowolony, że pracuję jako kelner, nawet w takiej restauracji, jaką jest „Under The Sing Of The Black Star"... Nie to, by nie przeszło. Dlatego najmniej osób powinno wiedzieć, że burmistrz Nova to mój ojciec, może to sprawić wiele niepotrzebnych kłopotów. Nigdy by tego nie zrozumiał i nawet, by nie próbował. 

Dzień dobry! Silverthorn  żyje! Jeszcze. Dziś były marne szanse na rozdział, bo bark postanowił się odezwać i przypomniało mu się, że musi poboleć. Jutro Silverthorn zdechnie w robocie, bo niby ma być ponad 30 stopni, okres, bolący bark i towar do rozłożenia.
Ps. Zauważyliście, jak fajnie się rozdział zesynchronizował z dzisiejszą datą?   

 

Under The Sing Of A Black StarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz