rozdział 7

1.2K 119 185
                                    


hazz: Musimy porozmawiać. Przyjdź jak najszybciej możesz albo to koniec znajomości.

Harry naprawdę nie spodziewał się, że minutę po wysłaniu tej wiadomości usłyszy dzwonek do drzwi. To było wręcz niemożliwe, żeby Louis tak szybko do niego przyszedł, przecież mieszkał po drugiej stronie miasta.

Niepewnie podszedł do drzwi i spojrzał przez wizjer. Uniósł brew, po czym otworzył je i spojrzał zdezorientowany na szatyna, który ściskał w prawej dłoni telefon.

— Jakim cudem przyszedłeś tu tak szybko? Masz motor w tyłku czy co? — zapytał i wpuścił go do środka.

On nawet nie dyszał, a jego włosy były w idealnym stanie. Jedynie wyglądał na śmiertelnie przerażonego.

— Byłem w okolicy, a czy teraz możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi z tą wiadomością?

Harry wręcz czuł, jak bardzo Louis był przestraszony i zdezorientowany. Nie było to nic poważnego, ale postanowił potrzymać go jeszcze w niepewności. Poczucie kontroli nad sytuacją dodawało mu pewności siebie.

— Chodźmy do mnie do pokoju — oznajmił, po czym odwrócił się na pięcie. — Chcesz coś do picia? — zapytał beztrosko, nie zapominając o dobrych manierach. — Mam naprawdę dobrą wodę w kranie.

— Nie, Harry, nie chce nic do picia. Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?

Styles ledwo powstrzymywał śmiech, kiedy Louis szedł za nim posłuszny jak baranek. Mimo rozbawienia starał się zachowywać poważny wyraz twarzy, bo przecież nie zaprosił go do siebie bez powodu. To naprawdę była ważna sprawa.

— Chodź, tylko niczego nie dotykaj. Możesz usiąść na łóżku — poinstruował go, a sam podszedł do swojego biurka.

Tomlinson wykonał jego polecenie. Kiedy Harry obrócił się, by usiąść obok niego zauważył, jak bardzo szatyn był spięty.

Zajął miejsce w rogu ściany, opierając się o wygodne poduszki. Ściskał jakiś mały przedmiot w ręce, któremu Louis nie był w stanie się przypatrzeć i milczał. Harry wlepił w niego spojrzenie, co tylko bardziej stresowało chłopaka.

— Możesz mi w końcu powiedzieć, o co ci chodzi? — pękł po chwili, nie mogąc znieść wzroku bruneta. — Naprawdę, nie mam bladego pojęcia, co jest takiego fajnego w trzymaniu mnie w niepewności. Ja naprawdę nie wiem, co złego zrobiłem, przecież przez ostatnie kilka dni trzymałem ręce przy sobie! — Harry wyciągnął rękę i wreszcie pokazał mu trzymany przedmiot. Louis wziął go do ręki, po czym zaczął mu się przyglądać. — Co to, kurwa, jest?

— Lakier do paznokci, różowy. — Wzruszył ramionami, a następnie położył płasko dłoń na kolanie chłopaka. — Jak pewnie mogłeś już dawno zauważyć, lubię ładnie wyglądać. Za trzy godziny mam pojawić się u ciebie z Niallem na imprezie, a nie mogę wyjść do ludzi z brzydkimi, niepomalowanymi paznokciami. Nie chciałem do ciebie pisać w tej sprawie, ale dłonie mi się trzęsą i sam tego nie zrobię. Więc już, maluj, nie mamy całego dnia.

Louis wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Po prostu nie mógł uwierzyć, że Harry tak bezczelnie sobie z niego zażartował. To było okrutne!

— Chyba nie myślisz sobie, że będę na każde twoje zawołanie, wielkoludzie — powiedział naburmuszony, ale odkręcił małą buteleczkę i zaczął malować jego paznokcie. — Nie będziesz mną rządził.

— Wystarczy jedna wiadomość, a ty już padasz na kolana przede mną, krasnalu — odparł beztrosko. Przyglądał się, jak chłopak powoli przejeżdżał pędzelkiem po jego paznokciach. — Tylko uważaj, żebyś nie wyjechał. I jakbyś mógł, to nie dawaj tak grubej warstwy.

daXrk | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz