rozdział 11

1.2K 113 204
                                    

Kilka dni później Harry i Louis wybrali się na spacer. Było już odrobinę zimno i wiał nieprzyjemny wiatr, a jako że byli u szatyna i Harry nie miał żadnej kurtki, chłopak pożyczył mu bluzę. Ich relacja wciąż wyglądała tak samo, z tym wyjątkiem, że czasami skradali sobie małe pocałunki i częściej się przytulali. Co nie znaczyło, że obydwoje nie działali sobie na nerwy.

Louis zacisnął mocniej uścisk na większej dłoni swojego chłopaka.

— Chcesz mi zmiażdżyć rękę czy co? — zapytał zdezorientowany, czując delikatny ból. Cóż, Louis miał dużo siły. — Ej, bo krew mi nie dopływa.

On jednak mu nie odpowiedział. Wpatrywał się w jakiś punkt koło wejścia do lasu, całkowicie ignorując słowa Harry'ego. Dlatego był bardzo zdziwiony, kiedy został spoliczkowany.

— Za co to było?!

— Puść mi rękę, jest cała fioletowa! — odkrzyknął i wtedy Louis się otrząsnął. Rozluźnił uścisk, po czym przystawił sobie jego palce do ust i delikatnie pocałował. — A teraz magiczne słowo, Lou.

— Oj, nie gniewaj się już — mruknął i ponownie spojrzał w tym samym kierunku, co kilka chwil wcześniej. — Jakiś kundel nas obserwuje.

— Żaden kundel, tylko najwyższy radny wilkołaków.

Harry spojrzał na wysokiego mężczyznę, który nonszalancko opierał się o pień drzewa. Między palcami miał do połowy wypalonego papierosa, ale po wypowiedzeniu tych słów rzucił go na ziemię. Podszedł bliżej, dzięki czemu obydwoje mogli mu się przyjrzeć — miał długie, czarne włosy, tego samego koloru oczy i ciemny zarost. Był wysoki i umięśniony, a ubrany był w jedne z lepszych ciuchów. Coś w jego wyrazie twarzy mówiło Harry'emu, że na pewno się nie polubią. Chociaż z Louisem miał podobnie, a teraz byli w związku.

— Kto to jest? — zapytał szatyna Styles, kiedy mężczyzna był już prawie na wyciągnięcie ręki.

— Jego nie lubimy — odpowiedział krótko, na co czarnowłosy się zaśmiał, pokazując idealnie białe zęby. — No i co cię tak cieszy, Elliot?

— Nic, po prostu widzę, że zacząłeś działać. I dobrze, bo twój czas się powoli kończy.

Louis puścił dłoń Harry'ego, by objąć go w pasie. Chciał mieć go jak najbliżej siebie i pokazać radnemu wilkołaków, że nastolatek należał do niego. Był to również bardzo opiekuńczy gest, dzięki temu czuł większą kontrolę nad sytuacją i mógł zapewnić ukochanemu bezpieczeństwo.

Harry spojrzał na szatyna pytająco.

— Dlaczego czas ci się kończy? Czy to coś złego?

Nigdy by się do tego nie przyznał, ale odrobinę zaczął się bać o wampira. Nie chciał, żeby stała mu się jakaś krzywda, a słowa Elliota ewidentnie na to wskazywały.

Louis jedynie przejechał dłonią po jego boku.

— Nie martw się, coś mu się pomyliło. Wpycha swój zapchlony nochal w nie swoje interesy i gra cwaniaka, bo jest na swoim terytorium — wytłumaczył, wpatrując się prosto w oczy wilkołaka. — Chodź, Harry, nie ma co tracić czasu na takich jak on.

Elliot prychnął na jego słowa, po czym przysunął się bliżej bruneta. Odgarnął mu loczki z twarzy i założył za ucho, przez co Louis zaczął się trząść ze złości. Nie musiał jednak stawać w obronie swojego chłopaka, ponieważ sam Harry z niesmakiem uderzył go z głośnym plaśnięciem w dłoń.

— Zabieraj ze mnie te brudne łapy. Przez ciebie wyskoczą mi syfy — powiedział, odsuwając się o krok do tyłu. — Rozumiem, że lubisz leśne klimaty, ale chyba prysznic co drugi dzień by cię nie zabił.

daXrk | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz