29. Śmierć kliniczna

2.8K 148 292
                                    

Czy jeszcze się dziwicie, że miałam kompletny mętlik w głowie?! Nie? To dziękuję.

A w dodatku miałam mieć jeszcze większy. Znów właśnie ledwo weszłam do domu i zdejmowałam kurtkę, gdy dostałam kolejną wiadomość.

Ze zdjęciem.

Ktoś mnie uchwycił, jak szłam na nim przez korytarz. Akurat w takim miejscu, gdzie od jednej strony moją sylwetkę oświetlało padające z wysokich okien blade, zimowe słońce.

Tworzyło to nawet dość interesującą grę światłocienia. I w ogóle zdjęcie samo w sobie było super.

Do tego stopnia, że nawet ja na nim ładnie wyglądałam. Nigdy bym nie powiedziała, że wciąż ważę jakieś siedemdziesiąt pięć kilo!

Zielonkawa tunika wyraźnie mi odbierała kilogramów. A do tego, zestawiona z czarnymi rajstopami i oficerkami, jakoś jeszcze bardziej wydłużała moje zgrabne nogi.

No, więc tego, zdjęcie było zajebiste. Ale po pierwsze miało podpis: "Jeszcze lepiej". Co już było okropne.

Po drugie, i tutaj to już mi się całkiem słabo zrobiło, gdzieś bardzo daleko za moimi plecami wychodził właśnie z klasy... Hunter Snow!!!

Takich cudów nie ma. Nawet taki ninja jak on nie mógłby się aż tak skutecznie rozdwoić! Czyli to jednak nie jego sprawka! Ktoś inny musiał robić mi te zdjęcia.

A skoro nie on je robił, to raczej także nie on je wysyłał. Tak do mnie, jak do internetu. I nie on się włamywał. Dobrze myślę?

Zdałam sobie sprawę, że choć opcja bycia pod obserwacją Snowa wcale mi się jakoś szalenie nie podobała (nawet jeśli chwilami mi nieco pochlebiała, TBH), to jednak opcja bycia śledzoną i może nawet podglądaną przez nie wiadomo kogo, była jeszcze bardziej przerażająca.

Kolana się pode mną ugięły i to dosłownie, nic na to nie mogłam poradzić. Znów w slow motion, osuwałam się plecami po pokrywie drzwi, dopóki nie usiadłam na podłodze, z podwiniętymi nogami. Po czym się rozpłakałam.

Co tu się, na Boga, dzieje?!

☆☆☆

Musiałam tak siedzieć strasznie długo. Przerażona, bezradna i wyczerpana, kompletnie straciłam rachubę czasu. Zawiesiłam się totalnie. Normalnie zaliczyłam zgon.

Dopiero dzwonek, który rozległ się tuż nad moją głową, wyrwał mnie nieco ze stuporu, w który popadłam. Przynajmniej otworzyłam oczy i niemal sennie spojrzałam na zegar, o którym wam już ostatnio mówiłam. Dochodziła siódma wieczorem.

Wiedziałam, kto dzwoni. A przynajmniej miałam nadzieję, że wiem kto to. Ale nie miałam siły ani się podnieść, ani nawet odezwać. A tym bardziej otworzyć drzwi.

Tkwiłam pod nimi jakby leżało tam tylko moje ledwo żywe ciało, a uwolniona z niego dusza kołowała wysoko, gdzieś pod sufitem. Później skojarzyłam, że ludzie w taki sposób opisują doświadczenie śmierci klinicznej.

To, co się zadziało następnie też dało mi przedsmak tego, co najprawdopodobniej stanie się z moim całkiem już nieżywym zewłokiem*.

Otóż po kilku minutach coraz bardziej nerwowego dobijania się i dzwonienia, rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza. A same drzwi zaczęły się otwierać. Owen, bo to on był moim wyczekanym gościem, najwyraźniej postanowił podjąć akcję ratunkową.

Tylko trochę mu słabo wyszło na początek. Pozbawiona bowiem podparcia skrzydła drzwi, runęłam górną połową ciała wprost pod jego nogi.

Hero in You ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz