Tykająca bomba

703 51 8
                                    



Paul od kiedy pamiętał zawsze miał zwyczajne życie, które było totalnie pozbawione jakichkolwiek odchyleń.  Nic nigdy nie było zaskakujące bardziej niż u innych ludzi, więc naprawdę ogromnym szokiem było dla niego dowiedzenie się, że jego pasierb jest synem greckiego boga.

Trochę mu zajęło pogodzenie się z tym, że nic już nie będzie takie samo, ale koniec końców wiecznie nie przeżywał tego ogromnego sekretu. Trzeba było iść dalej, bo tkwienie w jednym i tym samym punkcie nigdy nikogo nie doprowadziło do niczego dobrego.

Wiele tak naprawdę się nie zmieniło poza kilkoma razami, więc zaakceptowanie wszystkiego nie było aż tak trudne jak wydawało mu się na samym początku. Wcale nie było tak źle.

Jednakże w końcu musiało się cokolwiek stać.

Po tym jak Percy wrócił po dłuższej nieobecności, zdawał się być inny niż wcześniej. Jakby pewna część niego została mu odebrana bezpowrotnie. Nie zachowywał się jak dawniej. Oczywiście czasem wydawało się być wszystko takie samo, ale były to jedynie głupie nic nie znaczące dla ogółu pozory. Każdy kto znał jego pasierba dłużej wiedział, że to było zwykłe udawanie.

— Na pewno wszystko w porządku, mamo? — spytał Percy po raz setny, po tym jak postanowili razem udać się na wspólny „rodzinny" spacer.

Rzeczą, która z pewnością nie uległa zmianie, był to, że wciąż bywał nadopiekuńczy w stosunku do swojej matki.

— Jestem ciężarna, nie chora. — Sally uśmiechnęła się krótko do swojego syna.

Niepokój zdawał się znikać z twarzy jego pasierba, lecz trwało to jedynie krótką chwilę, ponieważ sekundę później ponownie się on pojawił z jeszcze większą siłą.

Paul nie rozumiał, dlaczego więc zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś wyjaśnienia, ale nic nie potrafił dostrzec.

— Co się dzieje? — spytał, przecinając krótką ciszę.

— Musimy być ostrożniejsi. — powaga na jego twarzy prawie zmusiła go do wzdrygnięcia się.

— Kochanie spokojnie. — powiedziała Sally, dotykając ramienia swojego własnego syna. — Nic się nie dzieje.

Jego zielone tęczówki, które tak bardzo przypominały morze, zdawały się stopniowo uspokajać, ale wciąż pozostały czujne - jakby oczekiwały nadchodzącego zagrożenia w każdej sekundzie. 

— Może macie rację. — rzucił ostatecznie, po czym po chwili wahania dodał: — Chodźmy dalej.

I zgodnie z jego słowami poszli.

Co jakiś czas wymieniali się jakimiś uwagami lub po prostu milczeli. Paul starał się zagadywać swojego pasierba, chcąc zachęcić go do rozmowy, ale dzisiaj nie był zdecydowanie za bardzo chętny, co w zasadzie żadną nowością odkąd wrócił nie było. 

 Mimo jego chłodnego zachowania, Percy zdawał się starać zachowywać lepiej cieplej w stosunku do swojej matki. Był w stosunku do niej o wiele milszy i łagodniejszy niż do niego, co mogło się wydawać z pozoru niesprawiedliwe, ale tak naprawdę po odrobinę dłuższym zastanowieniu miało sens. Sally była o wiele bardziej mu bliższa, przecież była jego matką, a on zaś był tylko ojczymem

— Jak sobie radzisz z zaległościami, Percy? — spojrzał na niego badawczym wzrokiem, oczekując reakcji większej niż pokręcenie lub pokiwanie głową. — Wiesz, jak coś sprawia ci problem, to ja z chęcią pomogę, ja...

𝐏𝐄𝐑𝐂𝐀𝐁𝐄𝐓𝐇, 𝐇𝐈𝐂𝐂𝐒𝐓𝐑𝐈𝐃 ● one shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz