Rozdział trzydziesty czwarty

6.4K 266 19
                                    

Przeczesała dłonią jego ciemne, gęste włosy i oparła brodę o jego pierś, wpatrując się w jego rozluźnioną twarz. Uwielbiała patrzeć na niego, gdy spał, bo wtedy wyglądał tak dziwnie spokojnie i niewinnie, co nie było raczej codziennym widokiem.

Mężczyzna otworzył oczy i skrzyżował z nią wzrok, unosząc do góry ciemną brew.

— Czemu mi się tak przyglądasz?

— Bo lubię na ciebie patrzeć — wzruszyła ramionami. — Rzadko kiedy widzę cię takiego spokojnego — zażartowała i opadła z powrotem twarzą na jego tors.

Caden pogładził jej jasne, lśniące włosy i westchnął, przecierając twarz dłońmi. Cały wczorajszy wieczór spędził nad papierami, dlatego żadne z nich nie było zdziwione jego samopoczuciem.

— Wiesz, tak sobie ostatnio myślałam... — zaczęła spokojnym tonem, by zbytnio nie wystraszył się tym, co miała mu do przekazania. — Co ty na to, abyśmy pojechali niedługo do twoich rodziców?

Wyraźnie poczuła, jak całe jego ciało spięło się na jej słowa. Rozumiała, że ten temat był dla niego niewygodny i bolesny, ale kiedyś musiał się z tym zmierzyć. Była pewna, że jeszcze nic nie jest stracone i być może uda mu się odzyskać rodzinę.

— Celine...

— Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale nie możesz wiecznie przed tym uciekać — przypomniała mu, ponownie lekko się unosząc. Oparła dłoń na jego piersi w miejscu serca, wyczuwając jego szybkie bicie. — Może jeszcze uda ci się ich odzyskać...

— Skąd pomysł, że tego chcę?

Rozchyliła swoje usta, które zaraz z powrotem zacisnęła w wąską kreskę, nie wiedząc co powiedzieć.

— Postaw się w mojej sytuacji. Wyrzucili mnie z domu i uwierzyli obcym ludziom, nie własnemu dziecku. Myślisz, że teraz chcę udawać szczęśliwą rodzinę? — zmarszczył swoje brwi i spojrzał na nią ze złością w oczach. — Teraz nie jestem już sam, bo mam ciebie. Ty jesteś moją rodziną i nie potrzebuję nikogo więcej.

Mimowolnie uniosła kącik ust na jego słowa, bo bardzo ją one ucieszyły, ale jednocześnie zasmuciły.
Nie chciała, by kiedyś w przyszłości żałował swojej decyzji.

— Jest mi dobrze tak, jak jest. Mam swoją własną rodzinę i nie potrzebuję kogoś, kto zapomniał o mnie na kilkanaście lat — oznajmił stanowczo i przybliżył swoją twarz do jej, delikatnie całując jej usta. — Temat uważam za skończony.

Oderwała się od niego i przewróciła oczami, więcej nie naciskając, skoro sam podjął taką decyzję.

— Dobrze, szanuję twoją decyzję — odpowiedziała po chwili neutralnym tonem. — Ale nasza dwójka jest dla mnie niewystarczająca.

— Słucham?

— Kupmy sobie psa — uśmiechnęła się szeroko, obserwując jego reakcję. Przewrócił oczami i wcale nie wydawał się być zadowolony, bo zaraz pokręcił przecząco głową.

— Psa? Nie, mam uczelnie na sierść — dodał zaraz, przez co prawie podskoczyła w miejscu, oburzając się, na co ten chrapliwie się zaśmiał.

— Hej! Doskonale wiem, że nie masz — zmarszczyła brwi ze złością.

Mężczyzna szerzej się uśmiechnął i wzruszył ramionami, przez co ona od razu wiedziała, że faktycznie kłamał, byleby odwieść ją od tego pomysłu.

— To ja już chyba wolę dziecko... — mruknął żartobliwie pod nosem.

— Dziecko? Nie, mam uczelnie na pieluchy.

Obietnica |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz