Po mszy postanowiłem spotkać się sam na sam ze spadino nikomu nic nie mówiąc. Umówiliśmy się na godzinę 02:00 na najwyższym piętrze parkingów. Ja przyszedłem około 10 minut wcześniej żeby przypadkiem minuta dwie przed spotkaniem ktoś do mnie zadzwonił o cokolwiek. Powiedziałem mojej rodzinie tylko, że ide załatwić ważną sprawę i wrócę później żeby nie dzwonili. Wszyscy się zgodzili. Spadino przyszedł 5 minut przed umówioną godziną. Zaczęliśmy rozmowę.
-Dlaczego chciałeś się spotkać sam na sam Pastorku?- spytał z ironią w głosie.
-Słuchaj no, nie chce być nie miły, ale coś mi tu śmierdzi, nie wierze w to , że od tak nagle chcesz się pogodzić i nic więcej, albo coś planujesz, albo już masz coś zaplanowane a ostatnim punktem planu był „sojusz" między nami. Wytłumacz mi o co z tym wszystkim do cholery chodzi!!- uniosłem się przez co spadino się troszeczkę wkurzył.
-Nie unoś na mnie głosu to po pierwsze bo tego w chuj, powtarzam W CHUJ nie lubię, po drugie, nic nie jest planowane, ani zaplanowane więc co ty się tak denerwujesz? Chciałem sojuszu bo tak jak ty mam dość już tych wojen! Jeśli mi nie wierzysz, to proszę bardzo! Gówno mnie to obchodzi, zawarliśmy sojusz i mamy w końcu spokój, to czego pragnąłeś od kiedy się spotkaliśmy pierwszy raz, a teraz gdy to się dzieje, to jesteś niezadowolony!- Krzyknął na mnie tak głośno, że ptaki z drzew słyszałem, że odleciały.
-Tak owszem, pragnąłem spokoju, jednak dalej mi to śmierdzi, znam cię od dawna, i wiem, że ty nigdy ale to NIGDY od tak nie chcesz sojuszu, co ja mówię, ty nigdy nie chcesz jakiegokolwiek spojuszu, ty się cieszysz, że masz spokój gdy zabijesz swoich wrogów i nie stają ci już na drodze do twojego celu. Nie urodziłem się wczoraj spadino! Dobrze wiesz, że i tak nigdy ci nie będę ufał i nigdy nie ufałem! Więc zrozum, że nawet jeśli to co mówisz to prawda, nie oczekuj ode mnie czegokolwiek. Ty masz swoją ekipę, ja mam swoją. Dowidzenia!- Wykrzyczałem i poszedłem w stronę schodów w dół.
Kiedy usłyszałem nagły strzał, odrazu się obróciłem, w tym szybko szukając swojego pistoletu którego zawsze mam przy sobie. Nie było go! Czy ja o nim zapomniałem? Gdy się odwróciłem zobaczyłem tam spadino z moim pistoletem. Celował we mnie.
-Słuchaj no Erwin. Albo się uspokoisz, albo odstrzelę ciebie i twoich bliskich! Tak masz rację coś planuję, jednak kiedy komuś powiesz o naszej rozmowie przed chwilą uwierz mi, że na twoich oczach ich zabije! Nie będzie żadnego zlituj. Nawet modlitwy w kościele ci nie pomogą. A teraz ładnie zejdziesz na sam dół i będziesz udawał, że nic się nie stało. Spokojnie, pistoletu ci nie oddam.- Zagroził mi i sam poszedł w swoją stronę.
Cały zdezorientowany zszedłem na dół i jak mówił, udawałem, że nic się nie stało, nie mogłem zaryzykować utraty moich bliskich, nie mógł bym wtedy normalnie żyć.
***
Wróciłem do mieszkania, przebrałem się i poszedłem spać. Rano miałem 27 nieodebranych połączeń i z chyba 100 sms od ekipy. Oddzwoniłem do Dii, po 3 sygnałach odebrał.-PASTORZE JA WSZYSTKO ROZUMIEM ALE DLACZEGO PAN NIE ODBIERAŁ PRZEZ CAŁĄ NOC?! WIE PASTOR JAK SIĘ MARTWILIŚMY?? MYŚLELIŚMY, ŻE COŚ SIĘ STAŁO!!- Szybko krzyknął i dopiero po swoim nudnym monologu dał dojść do słowa.
-Załatwiłem ważną sprawę i poszedłem spać, Boże już nie dadzą się wyspać człowiekowi!!- rozłączyłem się.
Wstałem i ubrałem się w normalne ciuchy. Wziąłem ponownie swój telefon i sprawdziłem wiadomości. Każda z nich była o tym dlaczego nie odbieram, jednak zaciekawiła mnie jedna.
^ZASTRZEŻONY^
*10 zdjęć*
Śledzimy ciebie i osoby które są dla ciebie ważne, pilnuj się.To napewno Spadino wysłał tą wiadomość. Tylko dlaczego oni śledzą Montane? Trochę zaniepokojony wyszedłem z domu się przejść. Postanowiłem pójść na piechotę do Burgera. Ruszając w wyprawę zapaliłem zdenerwowany papierosa. Zanim dojdę do wybranego miejsca muszę się opanować, bo będą coś podejrzewać, a nie chcę żeby coś im się stało. Widziałem kontem oka, że po drugiej stronie ulicy idzie osoba z ekipy spadino i co chwile się na mnie patrzy, po czym pisze sms. Byłem naprawdę zestresowany całą sytuacją. Boję się o życie moich bliskich. Nie chce ich jeszcze stracić. Są cudownymi ludźmi. Postanowiłem zmienić mój cel i pójść na dach jakiegokolwiek budynku żeby wszystko przemyśleć. Nie mogłem pojąć tego, że cokolwiek zrobię może doprowadzić do śmierci którejś osoby z rodziny. Z tego całego stresu poleciały mi pojedyncze łzy. Szybko je wytarłem i nie dałem zlecieć kolejnym. Nie jestem dzieckiem żeby płakać. Zszedłem z dachu, i wznowiłem mój cel. Szedłem w stronę burgera. Po drodze zdążyłem opanować moje emocje i zachowywać się normalnie jak przed tą całą sprawą ze spadino. Po 20 minutach doszedłem do miejsca gdzie zamierzałem. Na zapleczu zjadłem frytki bo zrobiłem się trochę głodny. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela Dii żeby po prostu pogadać. Miałem ochotę opowiedzieć mu wszystko jednak wiedziałem, że jego życie wtedy będzie zagrożone i może zginąć. Zacząłem rozmawiać z nim o kolejnym napadzie na bank bo dawno go nie robiliśmy. Z tego co się od niego dowiedziałem, za 2 dni będzie robiony, znowu o godzinie 21.
.
.
.
.
..
.
.
..
.
.
..
.
.Mam nadzieje, że taki rozdział wam się spodobał i wystarczy na jutro, szczerze spodobało mi się pisanie dłuższych rozdziałów<33
I znowu przepraszam jeśli będą jakieś błędy<33
CZYTASZ
|I love you Monthana|
Fanfiction"Bardzo mnie kusiło żeby podejść bliżej. Nie mogłem tego dłużej trzymać w sobie. Podeszłem do bruneta, i chwilę się zawahałem czy to aby napewno dobry moment. W sumie, lepszego nie będzie. Pocałowałem go. Tą cudowną chwilę przerwał nam dzwonek telef...