~Sad End~

728 33 25
                                    

Przyjechałem na zakon. Po cichu wszedłem do zakrystii. Carbo jako jedyny był skierowały przodem do drzwi, więc on musi wiedzieć, że ja już jestem.

-Jako, że przez ten miesiąc, prawie nic nie robiliśmy, czas wznowić nasze wypady, skoki na kasyno jak i na banki.-zaczął mówić-Wszystko co i jak opowie wam Erwin.

Każdy spojrzał się na niego jak na debila. Carbo jedynie się szeroko uśmiechnął.

Wstałem z kanapy i skierowałem się w stronę przyjaciela.

-A więc, pierwsze moje pytanie, macie złote karty?-spytałem a oni spojrzeli na mnie jak na kosmitę.

Jako pierwszy podszedł do mnie Kui.

-Boże misiu kolorowy ty żyjesz!-krzyknął mi do ucha.

Po chwili każdy zaczął drzeć mordy.

Gdy wszyscy już się uspokoili, opowiedziałem im wszystko co i jak, i zaczęliśmy planować zemstę na Spadino i jego ekipę.

Cała grupa postanowiła, że nie biorę udziału w zemście bo jeszcze MoŻe CoŚ mI sIę StAć.

Ja rozumiem, że  nie było mnie ponad miesiąc, i oni się boją czy coś, ALE MI TEŻ BRAKUJE DAWNYCH AKCJI.

Przygotowanie zajęło im 20 minut. Nie wiem co tak długo, ze mną było max 5 minut, i każdy był wyszykowany.

Wyszedłem z Zakrystii i pojechałem na aparty. Wszedłem do mieszkania i pierwsze co zrobiłem, to sprawdziłem moją szafkę z wszystkimi rzeczami. Były tam klucze, peny, jakoś dużo pieniędzy, paragony stare.

Paragony? A po chuj mi one. Postanowiłem nie wnikać w małe kartki papieru z danymi zakupu.

Zadzwoniłem do Montany żeby powiedzieć mu coś co mnie trapi od dawna. Spotkaliśmy się przy najbliższym banku od mieszkań.

Po około 10 minutach Grzesiu dojechał na miejsce gdzie już na niego czekałem.

-Grzesiu, nie chę tego już dłużej ciągnąć. Zakochałem się w tobie. Chciałbym każdą chwilę spędzić z tobą do końca mojego życia.-zacząłem, jednak Brunet mi przerwał.

-Erwinku, ja również ciebie kocham.. Dlatego chciałbym ci się coś spytać.-powiedział nieśmiało

-zostaniesz m-moim chłopakiem..?-spytał.

-Tak.- odpowiedziałem krótko.

Spojrzałem w piękne oczy bruneta, po czym niespodziewanie pocałowałem chłopaka. Ten oddał mi pocałunek. To była najlepsza chwila w moim życiu. Jednak przerwał mi ją strzał.... Jak kilka miesięcy temu...
***
Czekałem załamany na lekarza, żeby dowiedzieć się czy żyje.

Po 3 minutach cały zmartwiony lekarz wyszedł z sali gdzie był Grzesiu.

-I jak z nim?- spytałem łamiącym się głosem.

-Bardzo słabo, nie wiadomo czy przeżyje noc.- gdy usłyszałem te słowa, prawie zemdlałem.

To miał być najlepszy dzień mojego życia. A jaki jest? Oczywiście najgorszy.

Nie mogę w to uwierzyć, że to znowu przeze mnie. Znowu może zginąć.

Za dużo już przeszedł.

Dlaczego ktoś chce zniszczyć mu życie?

Do szpitala wparował cały zdyszany Carbonara.

-Erwin! Co się stało?!- krzyknął.

Rzuciłem się na szyję chłopaka tak jakby był moim starszym bratem. W sumie tak go traktowałem.

Nie mogłem już dłużej trzymać emocji w sobie. Rozryczałem się jak małe dziecko. Carbo próbował mnie znowu uspokoić jednak tym razem nie udawało mu się.

Nigdy nie był dobry w uspokajaniu.

-Carbo kurwa, to jebana moja wina, znowu moja wina!- zacząłem si żalić.

-Erwin przestań się obwiniać! To wina osoby która dokonała tego czynu na Montanie.

Zawsze gdy Montana jest blisko mnie, zawsze coś mu się dzieje.

To musi być moja wina, skoro cierpi tylko wtedy gdy ja jestem. To nie może być przypadek! To jest straszne.

Dopóki ja żyje, Grzesiu ani inna osoba z rodziny, nie jest bezpieczna.

Wyszedłem ze szpitala zostawiając zdezorientowanego Carbonare.

Wyjechałem ze szpitala i pojechałem na aparty. Wziąłem potrzebne rzeczy i wyszedłem.
***
Nie wiem szczerze gdzie jestem. Ale w sumie, co mnie to interesuje. Jestem pizdą. Poddaje się. Nie wytrzymam więcej.

Napisałem 2 listy. Jeden do Montany, a drugi to Carbo, mojego przyjaciela którego traktuje jak brata.

,, Grzesiu
Jeśli się obudziłeś, to bardzo się cieszę. Jestem dumny z ciebie, że dałeś radę tyle przeżyć. Mam nadzieje, że przetrwasz kolejne przeszkody postawione w twoim życiu. Przepraszam, że w takim momencie cię zostawiam, jednak nie mogę już dłużej tego wytrzymać. Wiem, jestem pizdą. Zamiast radzić sobie z problemami, porostu się poddaje. Dopóki żyje, ty, jak i moja rodzina(zakon) jest w niebezpieczeństwie. Oni chcą mi zniszczyć życie, tylko dlatego, że nie udało im się mnie zabić. I już nigdy im się nie uda. Bynajmniej nie w tym życiu. Nie chcę cię zranić, ani w jakikolwiek sposób opuścić, jednak muszę dla twojego bezpieczeństwa. znak już pisałem, przy mnie nie będziecie bezpieczni, dlatego lepiej żebym to wszystko zakończył. Nie poddawaj się, dasz radę ułożyć sobie życie na nowo beze mnie. Poznasz nową miłość z którą spędzisz resztę swojego życia. Jednak nie zapomnij: w chuj cie kocham mój brunecie jebany.
             ~Erwin                                           "

„                   Bracie
Bardzo cię kocham, nigdy się nie poddawaj, prowadź dalej zakon i organizuj wyścigi, akcje i napady. Jako twój przyszywany młodszy brat, jestem z ciebie bardzo dumny. Pomimo przeszkód, żyjesz dalej i dajesz sobie radę. Ja jednak taki nie jestem. Jestem pizdą. Stchórzyłem. Nie umiem żyć ze świadomością, że nie jesteście bezpieczni gdy w pobliżu jestem ja. Musiałbym się gdzieś wyprowadzić z dala od rodziny, żeby dali mi spokój, jednak nie chcę tego robić, więc postanowiłem inaczej to zakończyć. Pamiętaj, bardzo cię kocham i nie poddawaj się.
                       ~Erwin                              "

Zwiesiłem na losowym drzewie mocno linę, postawiłem pos tym stołek i ostatni raz zajrzałem na telefon.

Wysłałem na szybko Carbo GPS w sms, stanąłem na stołku i już po chwili robiło mi się coraz ciemniej przed oczami.

Skończyłem z tym wszystkim.

.
.
.

.
.
.

.
.
.

.
.
.
.
.
.

.
.
.

.
.
.

.
.
.

.
.
.

Takie trochę zjebane mi to wyszło ale no cóż, może kiedyś poprawki wprowadzę jak nie zapomnę.

*W Happy End jest taki sam wstęp jak w Sad End, przepraszam*

|I love you Monthana|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz