koniec dzieciństwa

125 7 0
                                    

Rozdział dziewiąty

14 sierpnia 1886

-Pamiętaj Bri, im później zbiór tym będą słodsze!- krzyczy tata z drugiego końca pola. Dziś, jak co roku doglądamy z tatą winogron, za równy miesiąc zaczynają się zbiory, wyglądają owocniej niż z zeszłego roku. W tym roku tata postępował z nimi inaczej, ograniczyła nawóz, nawet zapowiedział, że nie najmniej ludzi do pomocy przy zbiorach. Co oznacza, że ja, Rose i może Shawn będziemy ostro pracowali tej jesieni.

-Nie powinieneś oprowadzić Shawna po winnicy?-odnajduję tatę między winoroślami.

-Wolałbym żebyś ty po mojej śmierci przejęła winnicę- zrywa jedną kiść winogron i ogląda jej jeszcze niedojrzałe owoce dokładnie z każdej strony.

-Nie wiem czy sama sobie dam radę z tym wszystkim- wzdycham na samą myśl.

-Zawsze możesz inaczej zagospodarować terenem, nie musi to być koniecznie winogrono- tata wzdryga ramionami.- Możesz nawet z tego terenu zrobić ogromny ogród, albo postawić tutaj szkołę, pełna dowolność.

- Albo wybudować siedzibę zrzeszających się feministek- śmieję się.

-Nie jest to najgorszy pomysł. Zrobisz co będziesz chciała i jak chciała, a ja z góry będę doglądał.

-Dziękuję tato-posyłam mu pełne miłości i wdzięczności spojrzenie, a on puszcza mi oczko.

-Tato! Tato!- słyszymy wołanie Rose z drugiego końca winnicy. Porywamy się jak poparzeni w jej kierunku.

-Co się stało?- w wejściu do winnicy stoi uradowana siostra, Shawn i pośrednik, piąte koło u wozu zwane Timotheé Chalamet. Wywracam oczami. Nie widziałam go prawie tydzień i muszę przyznać nie tęskniłam i przynajmniej tyle dni udało mi się z nikim nie kłócić.

-Shawn chce ci zadać ważne pytanie.- spoglądamy z ojcem na siebie wymownie, oboje wiemy co się zaraz wydarzy. Kierujemy wzrok na chłopaka, wygląda mizernie. Jest cały blady. W Przeciwieństwie do Rose, chyba przesadziła ciupkę z różem.

-Słucham- ojciec przeciera czoło chustką.

Chalamet wyciąga aparat* a ja moje oczy mają rozmiar piłeczek tenisowych.

-Skąd go masz?!-pytam niedowierzając a Rose posyła mi wymowne spojrzenie bym nie przeszkadzała w wymownej chwili. Przykładam palec wskazujący do ust i wycofuję się od dalszych pytań dla dobra chwili.

-Dostałem od ojca- gapię się w pierwszy aparat dla amatorów. Chłopak przykłada sprzęt do twarzy i czeka na odpowiedni moment.

-Chciałem prosić pana o rękę pańskiej córki, Rose Toussaint.- Shawn łapie delikatnie rękę Rose i oboje czekają na jakiś gest, ruch, słowo od ojca. Tim w tym czasie robi pierwsze zdjęcie. Ja stoję trochę zdumiona. Moja siostra wychodzi za mąż i dodatkowo ktoś chwyta tę chwilę na kliszy.Na wieczne wspominanie, zapamiętanie.

-Mogę z wami porozmawiać?-ojciec przerywa ciszę, chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewali, patrzą się na siebie po czym potrząsają synchronicznie głowami na tak.

-Ale na osobności- wzrok całej trójki kieruje się na mnie i na Tim'ie. Wycofujemy się aż pod schody prowadzące na werandę domu.

-Nie myślisz, że to za wcześnie?-zaczynam bawiąc się rękawem sukni.

-Może trochę, ale skoro się kochają- wzdryga ramionami.

-Myślisz, że on wywiezie ją do Kanady po ślubie?

-Jeśli już to do Anglii na czas studiów- Tim kreśli szlaczki butem na ziemi przed domem.

Nic się już nie odzywam, wtedy, w pierwszy dzień balu towarzyskiego mówiłam serio by znalazła sobie tubylca, naprawdę ciężko mi wyobrazić sobie dom bez niej. Bez jej kolorowych sukni, krzyków rano na widok sterczących włosów, dramaturgii na widok pająków i skaczących na jej idealnie wyprasowaną i ułożoną suknie psów i kotów. 

Gdy tata i para zbliżają się pod dom tacy uradowani i pełni wigoru oczy zachodzą mi łzami.

-Tim szykuj aparat!- krzyczy Shawn- uchwyć mnie i moją nową rodzinę!

Tata staje u boku Shawna, zdejmuje kapelusz, poprawia włosy i ustawia się do zdjęcia.

-Bri! - woła mnie siostra. Podnoszę się niechętnie ze schodów i podchodzę do blondynki. Wtulam się w nią jak nigdy wcześniej.- Hej, co jest?- szepcze mi do ucha, zanim Tim naciśnie guzik aparatu.

-Dzieciństwo się właśnie kończy- odpowiadam i kładę głowę w zagłębienie między jej szyją a ramieniem.

-Uśmiech!- woła radośnie Chalamet i uwiecznia tę chwilę na zawsze.




*tutaj trochę oszukałam czas, bo pierwszy aparat Kodaka dla amatorów wyszedł w 1888 roku*

Pewnego razu w Winnicy/ T.CHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz