Anglia
30 Listopada 1887 r
Timothée
Praca w szpitalu trochę mnie męczyła, miałem wrażenie, że pomagam, ale niewystarczająco. Nie wysypiałem się, męczyłem nocami a do tego dziś Emma postanowiła przedstawić mnie rodzicom.
Na wystawnym obiedzie panowała pełna życzliwość uśmiechem od ucha do ucha domowników. Miałem wrażenie, że ta rodzina wiecznie się uśmiecha, nawet przeżuwając jedzenie i popijając gorzką, angielską herbatę. Czułem się skrępowany i swoim brakiem uśmiechu i lekko jak zadufany odmawiając herbaty z mlekiem.
-A więc jest pan lekarzem- zagaiła matka Emmy. Również, jak córka lubowała się w strojach inspirujących się na kreacje Marii Antoniny. Miała pokaźny dekolt i falbaniaste rękawy. A fryzura zaś wyglądała jakby ważyła kilka kilogramów. Tak więc szkielet musiała mieć bardzo odporny.
-Tak się składa, że tak. Skończyłem niedawno staż, teraz podpatruję pracy chirurgów.
-Kogoś ciekawego kroiliście ostatnio?- Wtrącił się ojciec Emmy. Miał gęstego, rudego wąsa pod nosem.
-Tato!-Zaprotestowała Emma.
-No co, zwykłe pytanie.- Bronił się.
-Obawiam się, że nie.- Wzruszyłem ramionami. Każdy z nich spojrzał na siebie. Poczułem się wykluczony z tego gestu.
-Emma wspominała, że macie pokaźny majątek.- Dodał po chwili.
-Richard..- Żona próbowała wpłynąć na męża, łapiąc go za dłoń. Emma przełknęła głośno napój.
-Nie narzekamy na pieniądze.- Uśmiechnąłem się blado.
-No tak- wymamrotał ojciec- a więc myślisz poważnie o naszej Emmie?
Jedyne nad czym myślałem poważnie to czy ten ciężki, mosiężny żyrandol nad naszymi głowami nie zleci na stół i nie pozabija nas wszystkich. Nie powiem chciałbym jeszcze pożyć, nie wszystko co chciałem już zobaczyłem.
-Oczywiście!- Ta odpowiedź ucieszyła ojca Emmy, bo to był zalążek zaręczyn, zalążek w ich głowach, bo gdy teraz już to wiedzą, będą spać nieco spokojniej, ale i bardziej naciskać na oficjalne stanowisko w tej sprawie. Ojciec Emmy zarządza toast, szampan się leje, potrawy stygną, uśmiechów nie ma końca, a no i żyrandol nadal jest na swoim miejscu. Porządek w przyrodzie rodziny Cavendish zachowany.
Po powrocie z obiadu zachodzę do małego baru by odreagować smętne pogawędki i przygotować się na jutrzejszy dzień. Zamawiam kilka szklanek brandy i popijam je przy smętnym barze. Wnętrze jest ciemne, w powietrzu mieszają się zapachy, śmierdzi tytoniem, tanią wodą kolońską i potem mężczyzn grających w karty. Przyglądam się im gdy rozgrywają. Po niektórych panach widać zdenerwowanie w oczach, inni są pewni swoich kart bardziej niż siebie w życiu codziennym, przełykają gulę w gardle na widok postawionych pieniędzy i kosztowności. Pocierają nerwowo czoła i zagryzają koniuszki cygar. Każdy z nich się różni, ale każdy chce jednego, to nie tylko widać w świecie hazardu. Każda najmniejsza sprawa w systemie to gierka w karty. Jeden wygrywa, drugi przegrywa. A pot wszystkim po czole kapie po równo.
Co jakiś czas obok wygranych pląsają kobiety, nie wyglądają na wspierające żony ani szczęśliwe córki. Podchodzą do szczęśliwców i szeptają coś do uszu, panowie robią wielkie oczy i albo poganiają je od stolików albo wdzięcznie obserwują, centymetr po centymetrze. Niektóre z nich dosiadają się do mężczyzn, oni nawet pozwalają im trzymać talie kart za drobnego buziaka. Gdy już znudzi im się trzymanie kart szepczą znów, wtedy panowie wstają i nie wracają. Z partnerkami nocy znikają gdzieś w ciemnych kątach baru. I tyle ich wszyscy widzieli.
Gdy sączę ostatnią tego wieczoru porcję brandy i do mnie dosiada się jedna z dziewcząt. Ma czarne włosy, ciemną oprawę oczu i czerwone usta. Wygląda dość egzotycznie, ale może to te liche światło, albo procenty we krwi zakrzywiają mi jej obraz.
-Jesteś tutaj sam?- Pyta siedząc w znacznej odległości.
-Jak widać.- Upijam łyk nie zwracając zbytnio na nią uwagi.
-Dużo dziś wypiłeś, czy wszystko dobrze?- Udaje zatroskaną, a ja prycham pod nosem.
-Czyżbyś mnie obserwowała?- Odwracam się do niej.
-Tak, trudno było oderwać od ciebie wzrok.- Uśmiecham się szerzej z zażenowania.
-To taka wasza zagrywka, tak?
-Nasza?- W jej głosie czuć nutkę urażenia.
-Tych wszystkich kobiet.- Wskazuje palcem na panie maszerujące od stolika do stolika, od loży do loży.- Tej brunetki, i tamtej. O i tej blondynki i tamtej również- wyliczam jej tyle ile jestem teraz w stanie wypatrzeć.
-A co, nie potrafisz uwierzyć, że jesteś atrakcyjny?- Docieka, przybliżając się.
-Nie muszę w to wierzyć, bo to wiem.- Patrzę jej głęboko w oczy, uśmiech nadal nie schodzi mi z twarzy. Ona dziwi się na tę odpowiedź.
-To teraz przynajmniej wiesz, że twoje ego cię nie okłamuje, tylko, że to prawda-śmieję się.
-Czy to nie frustrujące, powtarzać tę regułkę każdemu facetowi całe noce, hm?- odstawiam pustą szklankę na blat. Ona oblizuje usta. Odpalam cygaro.
-Nie, bo później sobie to wynagradzam.- Odwzajemnia chytry uśmiech.
-Tak? A w jaki sposób?- Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
Kobieta odwraca wzrok, jej włosy są starannie upięte, a czerwona suknia jest wręcz idealnie dobrana pod kolor szminki na jej ustach. Pochyla głowę tak by uwydatnić długą szyję.
-Przyjemnościami- Cedzi przez usta. Marszczę brwi i zaciągam się dymem z cygara, które sprawnie ona ode mnie przejmuje i też się zaciąga. Wypuszcza dym z pełną gracją, jakby nie robiła tego pierwszy raz i jakby to była jej tajna sztuczka. Obserwuję ją z lekką fascynacją.
-Chodź to ci pokaże - Chwyta mnie za nadgarstek. Podążam za nią jak bezwładny piesek. Jakby z tego dymu przy okazji ulatywała jakaś magia.
Prowadzi mnie przez ciemny korytarz do jednego z ustronnych miejsc, zamyka drzwi. W pomieszczeniu jest duszno i ciemno. Odkłada cygaro do popielniczki i zapala jedną, długą, chudą świeczkę.
-A więc to jest twoją przyjemnością?- Pytam gdy odpina mi koszulę.
-Jedną z nich jest gdy nic nie mówisz.- Odpowiada ostro i popycha mnie na kanapę. W tym samym czasie odpina kilka guzików swojej sukienki, po czym bezwładnie materiał opada na ziemię, a ja widzę jej nagie ciało i jestem w szoku, że nie miała nic pod spodem. Wytrzeszczam oczy i wykonuje gest zamykania ust na kluczyk, który, wyimaginowany wyrzucam gdzieś za siebie.
-O to właśnie mi chodziło.- szepcze i zaczyna mnie całować. -Drugą poznasz później.
Jest dominująca i działa mechanicznie, ale podoba mi się to, jest przeciwieństwem każdej kobiety którą kiedykolwiek spotkałem w takiej sytuacji.
Dopiero gdy gaśnie świeczka na kredensie, wszystko się kończy. Dziewczyna momentalnie odrywa się ode mnie ,poprawia włosy i sprawnie zapina sukienkę. Podchodzi do fotela na którym wisi mój płaszcz. Grzebie po kieszeniach na moich oczach i nie czuje wcale skrępowania, bo widzi, że na nią patrzę.
-A oto moją druga przyjemność, bardziej fascynująca i radująca serce.- Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjmuje kilka banknotów. Odrzuca mój płaszcz w kąt a pieniądze składa i chowa sobie w dekolt.
Kręcę głową z rozbawienia, alkoholowa aura zaczyna puszczać.
-Jak masz na imię?- pytam gdy jest już pod drzwiami.
-A czy to istotne?
-Nabrałaś mnie, chce znać imię grzechu.- Śmieje się dokładając świeżą warstwę szminki na usta w pełnym mroku pokoju. Robi to z czystym wyczuciem.
-A jak chcesz, żebym się nazywała?- Daje mi wybór a ja momentalnie czuje ukłucie w klatce piersiowej i pisk w uszach.
Teraz dopiero dochodzi do mnie co zrobiłem i jak będzie mi z tym nieswojo.
CZYTASZ
Pewnego razu w Winnicy/ T.CH
Fanfiction*opowiadanie zakończone, możliwość kolejnej (4) części* Północ Francji, Dinan. Rok 1886 r We Francji oraz na całym świecie panuje gruźlica, ludzie muszą stawić jej czoła na co dzień, ale nie mogą zapomnieć, że na tym nie kończy się świat. Żegnają uk...