plan B

56 4 0
                                    

Rozdział ósmy.


12 stycznia 1887

W popłochu Rose spakowała wszystkie swoje idealnie wyprasowane sukienki, ozdobne toczki i kapelusze. Co chwila wykrzykiwała coś o upokorzeniu, braku szacunku, że nie zasługuje na takie traktowanie i że niech szlag weźmie przeklętą Anglię. W całym tym potoku słów ja tylko się przyglądałam z założonymi rękoma. Lucas gładził moje ramię powtarzając, że przecież nie mogłam temu zapobiec, że nie siedzę w intencjach Shawn'a, że nie na moje grzechy to przejdzie. Teraz pozostało ją tylko wspierać. Ale ja nie wiedziałam jak. Nie wiedziałam jak ona się może czuć, poza uczuciami jakie wykrzykiwała nie wiedziałam co czuje. Wiedziałam, że gdy wrócimy do domu wiecznie w tych czterech ścianach będą panować chmury burzowe .Że będzie trzeba uważać przy niej na słowa, a ociepli nam tę atmosferę wielkie ognisko palonych książek z idealnymi romansami, idealnymi, napisanymi przez zapewne kobiety pod przykrywką postaciami mężczyzn i figlarnymi kobietami. Tymi kobietami, którymi ona chciała być i którym poświęciła lata by z ich zachowań wyciągnąć wnioski i nauczyć się być jak one. Być pożądaną. 

Długie miesiące zajmie mi przemówienie jej do rozsądku, że to nie jej wina. Że ona tak naprawdę nie zrobiła nic złego i nic w niej nie jest niewystarczające. Ona jest tą poezją, tą delikatnością, umie uwodzić i budzić uczucia. Ale to po prostu nie był ten mężczyzna. Szkoda tylko, że ten zepsuł mi chwilowo, albo na lata siostrę.

Dzięki ojcowi Lucasa siedzimy wszyscy w pasterskim przedziale promu, który bez pożegnania zakończy naszą angielską wyprawę bez powodzenia.

Rose wgapia się w okno bez słowa, nawet nie próbuje odpowiadać na moje pytania, nie odwzajemnia uścisku dłoni, myśli chyba, że na czole ma już wytatuowane słowo 'odrzucona'.

Nagle wstaje przeciskając się przez rzędy kolan.

-Rose?- wstaję za nią.

-Spokojnie, chcę tylko do toalety- wskazuje na torebkę przewieszoną przez nadgarstek, a ja przysiadam z powrotem na swoje miejsce odprowadzając ją wzrokiem.

-Zapewne jej przy nas głupio- odzywa się ojciec Lucasa wertując gazetę.

-To nie jej wina- blondyn ściąga czapkę i kładzie ją na swoje kolana.

-Widywałem wiele odrzuconych młodych nawet na prawdziwym ślubnym kobiercu, nic mnie już nie zaskoczy- wzdryga ramionami.

-Czy to czasem nie kolejny który ją odrzucił?- pyta chłopak a ja mam ochotę przebić mu brzuch ukrytym rewolwerem pod spódnicą.

- Lucas!- przeszywam go spojrzeniem pełnym pogardy.

-Wybacz, nie powinienem- pochyla głowę w kierunku swoich butów.

-Masz niewyparzony język- kręcę głową.

-Jedyne co powinieneś drogi synu to sam pomyśleć o swojej przyszłość- patrzy na niego wymownie ojciec.

-Co masz na myśli ojcze?- marszczy brwi.

-Chyba nie chcesz całe życie być sam, hmm?- po tym zdaniu powietrze gęstnieje, jakby można je kroić nożem. Nikt się już nie odzywa, jedynie speszony, krótki wzrok Lucasa w moją stronę pokazuje jego męskie zawstydzenie. Powrót Rose z toalety budzi wiele pytajników. Wraca w aurze spokoju i uśmiechu, pachnie pudrem i wodą różaną. Rozsiada się między mną a pastorem.

Pokazuje mi mały liścik z adresem niejakiego Thomasa, który mieszka kilka miasteczek od nas. Marszczę brwi i nie wiem co to znaczy.

-Kto to?-pytam a głowy naszych towarzyszy podnoszą się i nasłuchują naszej rozmowie.

-W życiu, kochana siostro, zawsze trzeba mieć plan B- uśmiecha się dumnie, jej twarz sztucznie rumiana rozświetla przedział. Chowa liścik do białej torebki i posyła każdemu uśmiech triumfu.

Pewnego razu w Winnicy/ T.CHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz