Dawny czas, dawny dom

38 3 3
                                    


Dinan, Francja

14 stycznia 1888 r

Timothée

W progu domu rodzinnego zostawiam swoje walizki, matka jest tak ucieszona jakby osiągnęła swój upragniony cel. Dziwi się też dlaczego tak dużo ze sobą zabrałem.

-Skoro jest w ciąży, zapewne trochę to potrwa.

-Planujesz zostać całe dziewięć miesięcy?- Matka wytrzeszcza oczy.

-Jeśli będzie trzeba.- Wzruszam ramionami. Przeglądam się w lustrze w przedpokoju. Przeczesuje włosy palcami u dłoni.

-Dobrze wyglądasz.- Matka zdaje się cała promieniować. Całuje mnie w policzek.- Cieszę się, że wróciłeś synku.- Cieszy się jak dziecko, trochę jej aura na mnie wpływa i rozchmurzam się.

Całuję ją w policzek i wychodzę. Maszeruję z teczką lekarską przez błotniste, wiejskie drogi. Ściemnia się i zaczyna powiewać chłodnym powietrzem. Przed wyjazdem zostawiłem krótką notkę dla Emmy. Przepraszałem ją, że uciekam tuż przed imprezą zaręczynową, ale tłumacze jej, że po tym co zrobiłem nie potrafię zostać jej mężem. Znieważyłem ją i wstyd było mi na nią patrzeć. W głębi duszy jednak nie czułem ogromnego żalu do siebie. Miałem wrażenie, że wszystko co zrobiłem za jej plecami było mi w jakiś sposób potrzebne, musiałem się jakoś wyładować, nawet jeśli ktoś miałby to ocenić za niewłaściwe i pełne braku szacunku do kobiety, która możliwie, że była mną zauroczona.

Wiem jednak, że pogardy Emmy na żywo nie umiałbym dobrze znieść, a pogardy sióstr Toussaint z tej samej sprawy nie zniósłbym nigdy, one jakoś całkowicie inaczej na mnie działały. Były moralizatorskie, Rose w szczególności, a Bri oceniająca. Niczym moja matka.

Nowy dom Rose wydawał się być maciupki, dość stary ,ale blask żółtego, ciepłego światła bijący z okien na trawnik przed domem dodawał mu ciepła. Dym unosił się z komina, a zapach pieczonej tarty roznosił się już przed drzwiami wejściowymi.

Zapukałem kilkakrotnie do drzwi, ale nikt nie słyszał.

Nie było słychać gwaru rozmów w środku ani szamotaniny mieszkańców, a zapachy, zapalone świece i lampy przekonywały, że ktoś musi być w domu.

Tym razem dosadniej zapukałem do drzwi. I to podziałało, bo już po kilku chwilach drzwi się otworzyły a widok z drugiej strony przyprawił mnie o niemały zawał.

Drzwi otworzyła zaskoczona Bri cała we krwi. Jej fartuch kuchenny, część spódnicy i odkryte łydki były w ciemno-czerwonej mazi. A jej mina była pełna niedowierzania.

Nie wiedziałem co mam zrobić, pierwsza myśl jaka mi się urodziła w głowie to że coś złego się dzieje z Rose. Przepchnąłem się między Bri a ramą drzwi, w brudnych butach i z teczką pod pachą wbiegłem do kuchni gdzie siedziała Rose. Wyglądała zadbanie i nie było śladu po krwi nigdzie indziej niż na rękach Bri. Czy mi się to śni.

-Timothée?- Rose była równie zszokowana co siostra.

-Nic ci nie jest?- Zapytałem od razu. Rose pokręciła przecząco głową.- Myślałem, bo Bri..- zetknąłem się.- Wyglądała strasznie!

-Dzięki.- Stanęła w progu patrząc na mnie spod byka. Krew miała nawet w kilku kosmykach włosów.

-Dlaczego jesteś cała we krwi?- Nie rozumiałem nic co tutaj się dzieje.

-Zabiła kurę.- Rose powiedziała to z pełnym spokojem w głosie.

-Słucham?

-Na rosół.- Nawet się nie wzdrygnęła. Minęła mnie i wskazała na blat kuchenny gdzie leżały już poćwiartowane i oczyszczone kurze mięso.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 31 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Pewnego razu w Winnicy/ T.CHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz