Rozdział trzeci
29 grudzień 1886r
Dinan.
-Nie wiem czy to dobry pomysł- ojciec kręci głową siedząc przy kuchennym oknie. Rose jest w pobliskim targu, Josephine zamiata podłogę a ja kręcę się w kółko nad wiszącą na ścianie paprocią. Jest duża szansa, że spadnie mi na głowę i to może będzie zwiastunem jakiegoś cudu, anielskiego znaku albo coś.
-Wrócimy zaraz po nowym roku tato- przekonuję z rękami w kieszeni, by nie wymachiwać nimi w pobliżu tego zdradliwego kwiatu.
-Nie mogę zostawić winnicy na tak długo- kręci głową przecząco.
-Pojedziemy same, jesteśmy dorosłe.
-To niebezpieczne- ojciec wzdycha, drapiąc się po głowie.
-Damy sobie radę, obiecuję.- chwytam go za rękę, próbując zapewnić, że jestem odpowiedzialna, nawet jako ta młodsza i bardziej roztrzepana.
- Musi z wami jechać jakiś mężczyzna.
-Ale po co?!- protestuję.
-Dla zasady Bri, będę spokojniejszy.
-Ale to uwłaczające!
-Ale bezpieczniejsze, bez tego nie ma mojej zgody.- krzyżuje ręce na klatce piersiowej a Josephine chichocze gdzieś w kąciku kuchennym.
-Dobrze, znajdę kogoś.- wybiegam z kuchni zanim tata zacznie mówić kolejne warunki zgody na naszą podróż.
Pierwszym mężczyzną w mojej głowie jest Pan aptekarz- Lucas, tłumacze sobie też w głowie, że dla niego ta podróż może być wartościowa i ucząca. Porozmawiałby z Angielskimi aptekarzami, sprowadził nowe leki, może nawet zaczął studiować medycynę, albo poznał miłą panią po medycynie? Tyle nowych drzwi może mu to otworzyć!
Ale zanim zapytam go o towarzystwo, muszę zdobyć adres Shawn'a w Anglii, a to zapewne ten sam adres co adres Timothée Chalamet. Przecież się przyjaźnią.
Pukam do ogromnych, mosiężnych drzwi dworka państwa Chalamet. Czekam chwilę na małym balkonie przed wejściem, tłumaczę sobie, że zejście z ostatniego piętra do drzwi to musi zająć co najmniej pięć minut. Moją uwagę przykuwa duży balkon na środkowym piętrze, mimo, że po sezonie tam nadal są kolorowe kwiaty, jakby lato było tam uśpione i żyło cały rok. Bluszcz okalający dworek jest tak samo zielony jak na początku wiosny. Tutaj chyba dzieją się czary. Tutaj cały dom stoi w czasie sprzed wyjazdu najmłodszego domownika i w takim stanie będzie zapewne czekać na jego powrót.
Drzwi otwierają się powoli, otwiera je pokojówka.
-Dzień dobry- witam się niepewnie. Kobieta bada mnie wzrokiem.
-W jakiej sprawie?- pyta oschle.- I do kogo?
-Do państwa Chalamet, w sprawie ich syna.- kobieta robi duże oczy i przepuszcza mnie szybko. Prowadzi schodami na górę do jednego z pokoi bez drzwi co chyba jest traktowane jak poczekalnia? Siadam na jedno z krzeseł przed kominkiem i czekam niecierpliwie, bo w tym czasie już dawno bym była w miasteczku i zamieniła słowo z Lucasem.
-Brigitte!- Pani Chalamet przytula mnie lekko i prosi bym szła za nią. Śmieję się pod nosem, że ci ludzie mają naprawdę mini poczekanie w domu, jak u lekarza i wybierają kogo wprowadzić dalej, w głąb domu, a kogo odprawić z kwitkiem.
Wprowadza mnie do dużego pokoju połączonego z jadalnia. Jest tam tak jasno jakby nigdy nie dotarł tam mrok tej szarej pogody.
-Co cię do nas sprowadza?- Ta sama pokojówka, która wprowadziła mnie do środka przynosi teraz herbatę i ciastka magdalenki.
CZYTASZ
Pewnego razu w Winnicy/ T.CH
Fanfiction*opowiadanie zakończone, możliwość kolejnej (4) części* Północ Francji, Dinan. Rok 1886 r We Francji oraz na całym świecie panuje gruźlica, ludzie muszą stawić jej czoła na co dzień, ale nie mogą zapomnieć, że na tym nie kończy się świat. Żegnają uk...