dobra partia

63 2 0
                                    


Rozdział drugi

28 grudzień 1886 r

Dinan

Wracam do domu gdy zaczyna już się ściemniać. Kopię kilka kamieni na drodze w ramach bójki z rozczarowaniem

-Czy oni w tej Anglii nie znają pocztówek? Albo nie umieją pisać krótkich listów?- pytam sama siebie pod nosem.

Czuję się jakbym była ludzką skamieliną albo bryłą lodu przez tą pogodę, ale mimo tego wybieram dłuższą drogę do domu, jeśli można to tak nazwać. Robię okrążenie przez miasteczko. W oknach chat stoją już lampy naftowe. Na brzegach kamiennych ulicy zalegają jeszcze jesienne liście tak jakby jeszcze jesień nie dawała za wygraną, jakby kłóciła się o panowanie nad miasteczkiem z królową zimą, panią od mrozu, która włada zziębniętym ciałami.

-Brigitte!- słyszę za sobą głośny krzyk, w mroku widzę wysoką, chudą posturę Lucasa. Macham do niego i przeskakuję na drugą stronę ulicy.

-Cześć- witam się z nim uśmiechem.

-Wyglądasz jakbyś wróciła z Syberii- śmieje się i zaprasza mnie do środka. Chłopak pracuje w aptece. Wymija mnie w przejściu i stawia wiklinowe krzesło z zaplecza koło kominka. Siadam tam prędko by z powrotem poczuć uszy i koniuszek nosa.

Wystawiam ręce do ognia nawet nie ściągając rękawiczek .Możliwe, że tkanina przymarzły mi do skóry.

-Po takim mrozie możesz być łatwo chora- chłopak przegląda ciemne, szklane buteleczki stojące na drewnianych regałach. Niczym się od siebie nie różnią, oprócz tego, że mają inne łacińskie nazwy na szarych nalepkach.

-Spokojnie, mam dobrą odporność- zapewniam.

-Czekałaś na kogoś?- docieka.

-Raczej na coś, na list narzeczonego Rose, który nie dotarł.- moje usta zmieniają się w cienką kreskę.

-Musi być jej przykro. Ostatnio podsłuchałem rozmowę mojej młodszej siostry z koleżankami, chyba całe miasteczko już wie o porzuceniu Rose przez Shawn'a.

-Hej! nikt nikogo nie porzucił!- wykrzykuję na całą aptekę.

-Nie twierdzę tak, tylko tak słyszałem!- broni się  unosząc dłonie w geście poddania.

-Mają tylko chwilowy kryzys- zapewniam mając nadzieję, że tym skończę to uporczywe plotkowanie w mieście i że taka też okaże się prawda.

-Nawet nie śmiem inaczej myśleć- Chłopak opiera się o framugę wejścia na zaplecza i patrzy na mnie.

Jest ubrany w biały fartuch, ciemnobrązowe spodnie i w tym samym kolorze, lub ciupkę ciemniejszym buty. Unikałam go od czasu tego felernego balu pod koniec sierpnia. Udawałam, że go nie znam w sklepie, na targu miejskim udawałam zajętą kiedy do mnie machał, w kościele znowu udawałam zamyśloną i pogrążoną w modlitwie. Do apteki wysyłałam zawsze Rose. Ale góra przyszła do Mahometa pewnego razu, po zbiorach winogron. Nie mogłam zbiec ani udać wielce zajętej, bo czytałam wtedy niedzielne wydanie gazety na ganku. To było w listopadzie, w te kilka miesięcy zmienił się, zapuścił wąsa, ubierał się bardziej dostojnie i wtedy też przyszedł z nowiną o przejęciu apteki. Wykupił ją, co chyba miało insynuować, że jest dobrą, zaradną partią..

-Ja już pójdę- wstaję z krzesła i zarzucam na siebie kaptur.

-Odwiozę cię- porywa się z miejsca i zakłada na siebie płaszcz.

-Nie trzeba, dobrze zrobi mi spacer.-wymijam go i staje przy drzwiach- Mam nadzieję, że twoja siostra nie będzie już paplać takich krzywdzących plotek- posyłam mu ostre spojrzenie jakby to była jego wina.

Wychodzę z apteki bez większego pożegnania, na zewnątrz jest jeszcze bardziej zimno niż wcześniej, pada lekki deszcz, który może zamienić zaraz drogę w lodowisko. Pędzę do domu by nie martwić ojca.


Wchodzę do domu i od razu czuję zapach kolacji. W domu roznosi się ciepło i jestem tak za to wdzięczna.

-Już myślałam, że cię porwali!- krzyczy Rose z jadalni, tata tylko wymachuje do mnie palcem.

-Byłam się przejść- dosiadam się do nich.

-Widać- ojciec wskazuje na moje policzki, które w dotyku są lodowate.

-Pójdę po zastawę dla ciebie- Rose wstaje od stołu i znika w mroku korytarza.

-Tato-mówię jednym tchem- musimy odnaleźć Shawn'a. Musimy wyjechać do Anglii.

Pewnego razu w Winnicy/ T.CHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz