Angielska kobieta

146 7 0
                                    


Rozdział piąty

5 sierpnia 1886

Od samego rana w całym domu pachnie prażonymi jabłkami, wędlinami, pieczeniami i wieloma  innymi smakołykami, które tworzy Rose z panią Josephine. Dom lśni, na tarasie jest idealnie nakryty stół, świeże kwiaty stoją w wazonie. Dziś są urodziny mamy, obchodzimy je prawie tak jak Boże Narodzenie. To taki dzień w którym sąsiedzi przynoszą nam bukiety kwiatów w pamięci o mamie i w podzięce. Mama zawsze zajmowała się domem, ale też często brała pod opiekę dzieci z innych okolicznych rodzin gdy ich rodzice byli bardzo zajęci, a nie każde z rodzin posyłało swoje pociechy do szkoły, chciała je w ten sposób uchronić przed tym by nie musiały w dzieciństwie ciężko pracować pomagając rodzicom albo zostawiać samopas a mogły się bawić i cieszyć dzieciństwem.

-Bri przynieś wino!- krzyczy z kuchni Rose, a ja zaprzestaje głaskania kilku kotów i ruszam do spiżarni. Walczę z ciężkimi, mosiężnymi drzwiami i przedzieram się do środka.

Na półkach stoi kilkadziesiąt butelek wina, nasza winnica jest mała, ale w sezonie daje nam dobry zysk by móc się później, do kolejnego sezonu utrzymać na wystarczającym poziomie.

Zabieram z półki trzy butelki wytrawnego wina i zamykam za sobą drzwi. Za mną maszerują koty, typowe dachowce któregoś z sąsiadów i chyba bezpański pies, bo nie widziałam go wcześniej.

Na tarasie Rose wlewa wodę do trzeciego wazonu i wstawia tam świeże kwiaty, tym razem piwonie, a tata uściskuje dłoń jednego z sąsiadów. Wzrok mnie nie myli, jest to pan Chalamet z żoną i niestety synem. Wzdycham głęboko.

-Drogie zwierzęta, jeśli jesteście głodne, możecie zjeść Tim'a, pozwalam- zwracam się do zwierząt ,które stoją obok mnie i nawet się nie ruszają póki ja tego najpierw nie zrobię. -W sumie, też bym nie chciała go zjeść, wygląda odrzucająco- szepcze do nich dalej a wtedy macha do mnie Rose i woła bym podeszła szybciej z tym winem, bo zaczyna się obiad.- Miło było was poznać, nie przeżyję tej kolacji, żegnajcie.

Ruszam w stronę gości, Rose mierzy mnie wzrokiem na widok mało wyjściowej sukni, którą mam na sobie i potarganych włosów i kręci głową, tata odbiera ode mnie butelki a ja witam się z rodziną Chalamet.

-Brigitte! Jak ty wyrosłaś!- kobieta przytula mnie mocno.

-Miło cię widzieć- jej mąż całuje mnie w dłoń.

-Państwa również. Miło, że przyszliście.

-Sumienie by nas zjadło gdyby nas tu dziś nie było, Madeleine by nam nie przebaczyła- śmieje się kobieta siadając obok Rose przy stole. Na przeciw niej siada jej mąż, koło niego siedzi już od samego początku Timotheé ,a ja niestety mam zarezerwowane miejsce u jego boku.

Zaczynają się rozmowy przy deserze o tegorocznym balu towarzyskim, o partnerach i pannach z Dinan.

- Widzieliście wydanie ostatniej gazety? Są pierwsze zdjęcia robione Kodakiem!*- Pan Chalamet wyjmuje z kieszeni spodni pogiętą, lokalną gazetę.

-I to jeszcze ze świetną modelką- dodaje jego żona i pokazuje nam moje zdjęcie na pierwszej stronie. Krztuszę się winem na widok tytułu artykułu ,, Przejawy feminizmu w Dinan''.

-No to po ożenku- macha zrezygnowanie ręką Rose. 

Chwytam gazetę w ręce i wstaję od stołu. Na zdjęciu stoję z rękami w kieszeniach spódnicy i wyglądam jakbym protestowała.

-Dobrze, że nie zapisali twojej przemowy- o balustradę tarasu opiera się Tim. Jest ubrany odświętnie jakby był czternasty lipca i byśmy świętowali szturm na Bastylię.

-Dobrze,że nie opisali twojego koleżki, który wyciąga młode panny nie wiadomo gdzie po nocy.- zbiegam z tarasu i kieruję się na górkę za domem skąd widać panoramę miasteczka.

-Ona mu zaproponowała wyjście na zewnątrz- biegnie za mną.

-Skąd ta pewność?- dopytuję.

-Powiedział mi tak?

-Ufasz mu?-kręcę głową i idę coraz szybciej.

-A czemu miałbym tego nie robić? Przyjaźnimy się.

-Wygląda podejrzanie.

- Jesteś uprzedzona- zatrzymuję się i rozglądam wokół.

-Nie chcę by ją zranił.- mówię dobitnie.

-Nie obawiaj się, nie pozwolę na to- łapie mnie za ramię, a ja strącam jego dłoń.

Siadamy na wydeptanym miejscu, pod wierzbą, z którego najlepiej widać okolicę. Jest ciepło, kwiaty na łące przeżywają ostatnie swoje podrygi, bo zaraz jesień i to ostudzi wszystko i każdego, bo lato to taki czas trochę koloryzowany, wszystko wtedy żyje, wszystko wtedy się chce, wszystko wtedy jest możliwe. A w jesień i zimę przychodzi spustoszenie, trawa blaknie, liście spadają, smutek zachodzi na twarz, wtedy wszystko przybiera kolory realizmu.

-Pasowałabyś do Angielskich kobiet- brunet przerywa ciszę, siedzi po turecku i wyrywa pojedyncze źdźbła trawy.

-Co to znaczy?- odkładam gazetę .

- Przed wyjazdem z Anglii czekałem na Shawn'a w parku, był w tym czasie w kantorze. Zauważyłem kobiety burzliwie rozmawiające o swoich prawach. Tam kobiety zaczynają się zrzeszać, buntować, nie miną lata a wyjdą na ulicę protestować, domagać się większych praw, są chyba bardziej świadome, tak jak ty.

Patrzę na niego z otwartymi ustami, łączymy się spojrzeniami. To co mi powiedział budzi we mnie nadzieje, budzi coś co było częściowo uśpione.

Nic nie odpowiadam, tylko patrzę na niego i mimowolnie się uśmiecham. Chłopak kładzie swoją dłoń na mojej.

-Tęskni..- zaczyna i nie jest mu dane dokończyć, zza naszych pleców wyskakuje Rose z Shawnem.

-Słyszałem, że chciałaś mnie poznać- uśmiecha się do mnie zawadiacko i gładzi dłoń Rose.

-Przygotuj się na przesłuchanie kawalerze- wyrywam dłoń z uścisku Timotheé i ruszam w stronę wysokiego bruneta.

*tutaj trochę oszukałam czas, bo pierwszy aparat Kodaka dla amatorów wyszedł w 1888*

Pewnego razu w Winnicy/ T.CHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz