Państwo Deneuve

31 1 0
                                    


Francja, Dinan,

4 listopada 1887

Goście weselni zaczynają się schodzić. Niektórzy patrzą z wyrazem grymasu na twarzy na widok ustrojonego miejsca zaślubin. Postanowiłam dodać mały akcent w postaci różowych kokardek na każde krzesło i owinąć zasłonami ołtarz zrobiony ze starej, dość szykownej ramy do drzwi. Pod tym przykryciem z zasłon można się nawet nie domyślać, że to drewniana framuga, chyba, że ktoś wścibski spojrzy pod kątem.

Obserwuje gości schowana za starą szopą, bo jako jedyna druhna Rose, według jej polecenia nie mogę się pokazywać wcześniej jak kilka minut przed nią samą. Pierwszy raz jakieś polecenie od niej jest mi na rękę. Podglądam wszystkich a oni nie są nawet świadomi. Rodzice Lucasa siedzą już w lewym rzędzie krzeseł, po środku. Rodzice Pana Młodego zaś po prawej stronie. Kilkoro sąsiadów jest rozsianych po obu stronach. Państwo Chalamet siedzą na końcu prawego rzędu. Josephine zagaduje pastora, obok nich żwawo gestykuluje Lucas, który przy okazji szuka kogoś w tłumie zebranych.

Ostatnimi dniami starałam się go unikać, wmawiałam mu ,że mam mnóstwo roboty przy organizacji ślubu, gotowaniu potraw, opanowywania stresu i humorków Rose. Wzdychał tylko z rezygnacją i usuwał się w cień. Kilka razy przyszedł po pracy późnym wieczorem, ale zawsze kazałam mówić, że już śpię i nie zejdę do niego na dół. Josephine wiele razy lamentowała przy śniadaniu, że szkoda jej Lucasa, który jak ten bezdomny kot co wieczór kładzie się na wycieraczkę i czeka na daremnie na swoją panią.

Tym razem też wygląda jak kot szukający właścicielki, tylko że wyglądał na bardzo zadbanego kota spod troskliwej ręki. Miał na sobie beżowy frak i ciemne dodatki. Z daleka jego blond włosy zlewały się z kolorem ubioru, wyglądał jak plama beżu na tle zgniłych liści.

Gdy tak obserwowałam zgromadzenie czułam jak kostnieją mi dłonie, a starannie upięty kok zaczyna się powoli rozwalać. Kilka kosmyków włosów otulało moją twarz i szyje. Mimo długiej sukni z rękawami w brudnym, różowym kolorze czułam przeszywający, tańczący mróz na plecach. Ręce zaczynały mi drżeć, a w tej sukni nie miałam kieszeni by je choć na chwile ugrzać.

Z ust ulatywała para a rumieńce stawały się naturalne. Gdy zobaczyłam Jak do ołtarza maszeruje Thomas, a tłum zebranych gości wiwatuje, poczułam lekki ścisk w żołądku.

-Zaczyna się...- Powiedziałam do siebie pod nosem. Odwróciłam głowę, Rose stała już na werandzie przed domem i machała do mnie bym szła w stronę ołtarza. Skinęłam jej głową i wyszłam zza lichej szopy.

Podniosłam mały bukiecik z suszonych kwiatów, które wisiały u nas na ścianie w pokoju. To kwiaty, które zbierała mama. Dzięki nim, w ten dzień, czujemy się jakby była tu z nami. Jakby trzymała nas obie za ręce, byśmy się nie bały tej zmiany, która właśnie następuje.

Dłonie zaczęły mi się pocić, szłam niepewnie. Stresowałam się, serce mi kołatało. Starałam się przedłużyć trasę do zgromadzonych, ale na nic się to nie zdało. Wszyscy odwrócili się gdy tylko usłyszeli moje kroki, uśmiechy wylewały się im na twarzy. Speszona, odpowiadałam im tym samym. Czułam jak się chwieję gdy Lucas dyskretnie pomachał w moim kierunku.

Przy ołtarzu przytuliłam Thomasa.

-Witaj siostro.- Zażartował. Był zmarznięty, ale dłonie miał ciepłe, jakby tylko tam odbywało się jego krążenie.

-Witaj bracie.- Ucałował mnie w policzek. - Dobrze wyglądasz.- Miał na sobie granatowy frak z brązowymi wstawkami.

-Ty również.- Jego uśmiech był szczery i pełen zdenerwowania. Zmarszczki na jego czole w tym świetle zdawały się nie istnieć, odstające uszy były czerwone, a oczy szczęśliwe i lekko załzawione.

Skinęłam głową do pastora na przywitanie i udałam się na swoje miejsce, będę stała tuż za plecami Rose, może ją w ten sposób ogrzeje, choć czuję, że z emocji nie będzie jej wcale zimno.

Gdy tak stałam lekko rozkojarzona, stykałam się wzrokiem z różnymi gośćmi. Od sąsiadki od której kupujemy jajka, po matkę Thomasa, Josephine i samego Timothée . Zdziwienie malowało się na mojej twarzy, gdy przypadkiem zobaczyłam go w tłumie. Nie wiedziałam, że będzie na ślubie, że Rose go finalnie zaprosiła, ani, że potwierdził przybycie.

Patrzył na mnie, ale co chwila urywał spojrzenie, rozpraszał się. U jego boku siedziała rudowłosa Emma. Wyglądała jak księżna, jej suknia była ogromna, jak za czasów Marii Antoniny. Miała bardzo zadumaną minę. Timothée gładził jej dłoń. Moje obserwacje pary przerwała krocząca pod rękę z lekko kulejącym ojcem Rose. Na jej widok wszyscy się poderwali, zaczęli klaskać. Uśmiechała się szeroko i bez cienia skrępowania maszerowała do swojego męża. To był jej dzień, to było widać i czuć.

Ojciec uścisnął Thomasa szepcząc mu kilka słów, pocałował Rose w policzek i odmaszerował by usiąść. Thomas ucałował dłoń Rose, jego oczy były krystaliczne. Jej zapewne też. Cały czas patrzyli na siebie, tak jakby nikogo z nas nie było, tak jakby ta przysięga była tylko podkładem muzycznym w tańcu. Nie zwracali uwagi, zdawało się, w pewnym sensie jakby byli od teraz jednym ciałem, tak jak gdyby dwie połówki jabłka właśnie na nowo się połączyły. Lekki, chłodny wiatr zdawał się ochładzać wszystkich tylko nie Państwa Młodych. Biło od nich ciepło, żarliwe uczucie.

Gdy wymieniali się obrączkami ich dłonie wyglądały na spokojne, nie było tam stresu ani mrozu na koniuszkach palców. Thomas delikatnie ściągnął Rose z twarzy welon, wszyscy ujrzeli jej staranny zimowy rumieniec i dwie łezki płynące wzdłuż policzków. Wszyscy zaczęli wiwatować, Państwo Deneuve przypieczętowali przysięgę pocałunkiem. Subtelnym, ale pełnym czułości. Josephine na ten widok płakała jak szalona, ojciec miał szkliste oczy, ja cała drżałam. Z chmur nieśmiało przebijało się blade słońce, przez chwilę miałam wrażenie, że ta chwila trwa wieki, że moje życzenie o zatrzymaniu czasu się sprawdziło, ale jego realizacja przesunęła się o kilka godzin.

Goście zaczęli składać uściski Młodej Parze i między sobą. A ja stałam jak wryta, miałam wrażenie jakbym przyrosła do gruntu, jakby korzenie lipy za moimi plecami oplotły piękne, różowe buciki pożyczone od Rose. Ten paraliż zamglił mi wzrok i spowodował lekki szum w uszach. Spojrzałam w dół górki, na panoramę Dinan. Znam jej każdy szczegół, wgapiam się w nią całe swoje życie, ale dziś wydaje się jakby te budynki się zmieniły, albo jakbym ja dostała amnezji.

Pewnego razu w Winnicy/ T.CHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz