upokorzenie

72 3 0
                                    

Rozdział pierwszy


28 grudzień 1886 r

Od samego rana Rose rozpędzona gra na fortepianie, ale nic świątecznego, ani nostalgicznego czy zwyczajnego. Uderza w klawisze z taką siłą jakby miała zaraz je wyszarpać, albo połamać sobie palce- co chyba w tej chwili by było najbardziej rozsądne.

Jem śniadanie przy malutkim stole w kuchni a Josephine wycierając stolnice, patrzy na mnie i przechyla głowę w stronę salonu skąd dochodzi granie instrumentu. Lekko się śmiejemy.

-Za chwilę dostanę migreny od tego donośnego tonu melodii granej przez panienkę Rose.- Josephine wyciera dłonie o chustę przyszytą do przodu granatowej sukni i kręci głową w rytm.

-A ja czuję jak podnosi mi się ciśnienie i będzie miała mnie na sumieniu- śmieję się udając teatralnie konającą.

-Coś ją trapi?- pyta kobieta mieszając bulion.

Chwilę się zawieszam, przez głowę przelatują mi obrazy zrozpaczonej Rose podczas świąt. Lamentowała wtedy, że jej narzeczony nie przyjechał do niej na Boże Narodzenie. Próbowaliśmy jej wytłumaczyć, że on ma swoją rodzinę w Kanadzie i to było raczej logiczne, że tam spędza święta, ale jej to nie chciało przejść przez głowę. Ona czuje się już częścią jego rodziny. Myślę też, że ta informacja raczej obiła się tylko o jej uszy, albo spłynęła jak po kaczce.

-Tęskni za narzeczonym- wzdrygam ramionami. A Josephine robi taką minę jakby znała to uczucie, albo jakby w takim razie nastroje Rose nie były niczym niezwykłym.

-Ubieraj się- Rose wparowała do kuchni. Rozkazała pośpiesznie nawet nie spoglądając na nas znacząco. Westchnęłam i narzuciłam na siebie ciemno zielona pelerynę uszyta przez przyjaciółkę Josephine i zarzucając kaptur pobiegłam za siostrą.


Ona jakoś specjalnie nie obserwowała czy idę z nią, czy w ogóle jestem w pobliżu. Ostatnio była trochę jak tornado, jak tsunami. Przychodziła, zburzała spokój i nie obchodziły ją skutki ani te wszystkie płaczące rodziny, którym zwiało dom.

Nie odezwała się ani słowem przez całą naszą przechadzkę. Jej twarz była oziębła. Gdyby nie róż i mróz jej twarz nawet by nie miała ludzkich kolorów. Powinnam się chyba zacząć martwić jej stanem.

-Cholera- Rose lodowatymi dłońmi zagląda do skrzynki na listy, w której nie znajduje się nic.- Czemu on nic nie napisze? Nawet wesołych świąt? Ani kocham?- jej oczy są jakby za szkłem, zaraz się stłuczą i rozleje się ból. Wyciera swoją twarz w dłonie, to chyba jak zimny prysznic.

-Jest dopiero po świętach, może jeszcze coś przyjdzie, wiesz przecież jak działa poczta..- próbuję pocieszać i wszystko zgonić na listonoszy.

-Nikła nadzieja Bri.. Nie napisał nic od pierwszego września.

-Może miał dużo nauki? Jakieś kłopoty na głowie?- siostra patrzy na mnie jak na naiwniaczkę.

-Bri ,proszę cię- kręci oczami.- Zaraz zaczyna się nowy rok, jeśli nie odezwie się do tego czasu, będę musiała zostawić jego i część siebie w starym roku.- zagryza szczękę.- Co za upokorzenie!- mówi łamiącym głosem i biegnie w stronę domu. A ja czekam, by nie uprzedził mnie list i żeby dać jej wytchnienie.

Pewnego razu w Winnicy/ T.CHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz