ROZ. 33 - DZIEDZICTWO I PRZEKLEŃSTWO.

347 27 4
                                    

W zimowym zmierzchu, oparty o otaczający święte ziemie, porośnięty mchem mur, stał on.

Wiatr rozwiewał poły jego luźnego, zamszowego płaszcza, bezlitośnie szarpiąc za ciemny golf okalający jego umięśniony brzuch, bezskutecznie próbował wedrzeć się głębiej by musnąć gładką skórę pokrywającą wyrzeźbione mięśnie. W około panował półmrok, tylko ciepły blask ulicznych lamp oświetlał wysoką postać, której pochylona głowa spoglądała gdzieś w dal. Prosty i elegancki płaszcz przyozdabiały złote emblematy, które nieśmiało połyskiwały w odpowiedzi na padające na nie światło. Cała oprawa nadawała nieznajomemu niemalże boskie oblicze. Młody mężczyzna wydawałoby się tak zwyczajny, ale zarazem taki niezwykły. Wyczekiwał.

Człowiek tak nieruchomy, niczym zagubione bóstwo strącone z niebios na ziemię... porażone szarą rzeczywistością śmiertelnych, ale nadal piękne. Nieustępliwy, zimny podmuch mierzwił jego orzechowe, swobodnie puszczone pukle włosów, raz zarazem z kolejnym powiewem powietrza opadające na jego twarz. Wysoki kołnierz płaszcza postawiony na sztorc osłaniał wrażliwą skórę szyi przed szczypaniem pierwszego mrozu.

Stał tak nieruchomo i raz za razem wpatrywał się to w górujące wieże instytutu, to w zamknięte dębowe drzwi chroniące dostępu do tego świętego przybytku.

Stał nieporuszony do chwili, aż wrota nie ustąpiły i nie dostrzegł tego kogo tak pragnął teraz zobaczyć. Którego spotkanie obmyślał, jak tylko pojawiła się taka możliwość. Kiedy odnowiono kursy.

To było jak mgnienie oka, ulotna chwila... skrzydło drzwi zostało uchylone, a w białej poświacie wydobywającej się z wnętrza stanął ciemnowłosy anioł. Zatrzymał się tylko na moment i już po chwili wybiegł pozwalając by ciężkie dębowe drzwi samoczynnie zatrzasnęły się za nim. Szybki krok i miarowe ruchy wskazywały na to, że było mu śpieszno i bynajmniej nie miał zamiaru się zatrzymywać ani tym bardziej rozglądać po doskonale znanym podwórzu.

Nieznajomy stał jak urzeczony, pozwalając chwilę błądzić oczom po osobie drugiego mężczyzny.

Jego oddech znacząco przyśpieszył i wiązł mu w gardle z każdym niestabilnym uderzeniem jego zagubionego z emocji serca, gdy tak stał i wpatrywał się w jakże znajomą sylwetkę. Te włosy, kształt twarzy. Teraz jeszcze lepiej umięśniona klatka piersiowa i silne, długie nogi.

Westchnął...

Przymknął powieki zatapiając się w nawracające wspomnienia.

Dłoń w dłoni, ciało przy ciele... usta...

Kiedy otworzył ponownie oczy by znów na niego spojrzeć, jego już nie było.

Cholera! - sarknął w myślach i szybko rozejrzał się po dziedzińcu.

Przemknął obok niego niezauważony.

Nic się nie zmieniło... zawsze byłeś w tym dobry. - pomyślał i pomimo wszystko uśmiechnął się na wspomnienie jak Alec zawsze wiedział, kiedy i jak wyjść tak by nikt go nie spostrzegł, choćby stał kilka metrów od intruza.

Musiał przemyśleć wszystko jeszcze raz.

Jakbym nie robił tego od lat... - sarknął.

Ale to właśnie teraz widząc Lightwooda wszystko ponownie ożyło. Było tak jakby wszystko rozgrywało się ledwie kilka minut temu. Dramat i ból, Aleca i jego własny. Było dokładnie tak jakby to właśnie teraz, w tej chwili jego serce było rozrywane na kawałki... jakby teraz jego własna babka z premedytacją wbijała mu nóż w plecy docierając do jego krwawiącego serca. Jej słowa... tak okrutne, palące jego zmysły i duszę... brzęczały mu w głowie nawet teraz, głośno i wyraźnie.

Czar Miłości (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz