ROZ. 4 - BURZA EMOCJI

646 44 8
                                    

*** Catarina ***

Był wyjątkowo ciepły dzień, słońce wyglądało lekko zza chmur i ogrzewało uśmiechnięte twarze przechadzających ulicami Nowego Jorku spacerowiczów. Catarina miała wyjątkowo dobry humor... dzisiaj, instynktownie czuła, że dzień będzie udany.

Wyszła z domu przeszło dwie godziny temu, jednakże spacerowała ulicami swobodnie, nie spiesząc się wcale, w końcu miała wolny dzień... a dokładnie cały najbliższy tydzień miała wolny z uwagi na urlop. Ona też potrzebowała chwili wytchnienia, musiała odpocząć i się rozerwać.

Pierwszym co postanowiła to to, że uda się na spacer... już nie pamiętała kiedy tak spacerowała bez służbowego celu, dotychczas spacery wiązały się z wyjściem do pracy lub do chorego na wizytę domową, bądź na spotkanie z rannym Nefilim lub innym Podziemnym... nie mniej dotyczyły jej zdolności magiczno-leczniczych.

Wracała właśnie z Central Parku do swojego mieszkania, zdawała sobie sprawę, że jeśli będzie dalej przedłużać swoją nieobecność, futrzak zdemoluję każdy kąt jej domu aby wykazać jaki to jest niezadowolony z opóźnień w porze jego ważnego i niezbędnego do życia, kolejnego z rzędu posiłku.

Catarina uśmiechnęła się do siebie, szła wolnym krokiem w rytm muzyki płynącej ze słuchawek i powoli przeglądając swoją playlistę w smartfonie w poszukiwaniu jej ulubionego utworu, który zaplątał się w jej powiększające się liście piosenek. W końcu znalazła i puściła sobie "Sound of silence - Disturbed"... uwielbiała ten kawałek.

- Hmmm... to takie prawdziwe, ludzie nie umieją ze sobą rozmawiać, widzę to na co dzień... W pracy między mną, a koleżankami, jakbym nie próbowała rozmawiać, tak zawsze wyjdzie coś nie tak... między pacjentami i ich rodzinami też jest nie wiele lepiej... wszędzie walka, zazdrość... kpina, czy insynuacje i inne negatywne emocje - myślała - gdyby nie Magnus i Ragnor... a teraz właściwie tylko zielony ropuch to oszalałaby nie mając do kogo się swobodnie odezwać...pożartować czy bez żadnych podtekstów wyżyć się i zwyzywać, by potem wspólnie się śmiać i pić wino.

Tak rozmyślając dotarła do swojego domu i otwierała drzwi z klucza, jednocześnie szeptając zaklęcie zdejmujące czary ochronne.

Jej rozważania zostały brutalnie przerwane z chwilą kiedy przestąpiła próg swojego domu i poczuła wpijające się w jej ramię pazurki kota, którego miauczenia nie słyszała, a który wyraźnie domagał się uwagi.

Zdjęła słuchawki i powiedziała do zwierzęcia...

- Cześć futrzaku! - szybko zdjęła sobie go z ramion... nim ten ponownie wbiłby swoje szponki w jej bark... trzymając go na rękach podrapała go za uszami... tak jak lubił.

Usiadła na kanapie w salonie, poświęciła jeszcze chwilę na pieszczoty zwierzaka i zostawiła go na kanapie, gdzie ten śledził jej kroki oczekując swojej karmy.

- Poczekaj... idę nasypać twoje jedzenie - powiedziała i poszła do kuchni.

Miała w zwyczaju rozmawiać, ze zwierzakiem, bo inaczej nie miałaby się do kogo odezwać, Ragnor był zajęty swoimi sprawami... rozumiała to... Był Wysokim Czarownikiem Londynu, nie mniej nie tylko dlatego nie nękała go co chwila telefonami... czuła, że ten coś przed nią ukrywa... instynktownie wiązała to z nieobecnością ich brokatowego przyjaciela... wcześniej nie mieli między sobą takiej rezerwy... dzwonili do siebie bez żadnego strachu, niezależnie ile czasu minęło pomiędzy jakimkolwiek kontaktem między nimi.

- Masz swoją karmę... nie dewastuj mieszkania... bo Cię unieruchomię zaklęciem - zagroziła z uśmiechem... zostałeś wypieszczony, nakarmiony, masz wszystko co Ci potrzeba, możesz zostać sam gdy ja będę buszować po sklepach - to powiedziawszy do zajadającego karmę stworzenia udała się do łazienki by wziąć prysznic.

Czar Miłości (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz