ROZ. 11 - CHCIAŁEŚ MNIE... NIE MOŻESZ ODEJŚĆ!

616 42 15
                                    

Witam wszystkich!

Postanowiłam tym razem dodać szybciej nowy rozdział... jak zwykle jest on dość obszerny i mam nadzieję, że Was nie zmuli i dalej będziecie chcieli czytać historię Maleca moimi oczami :D. Nie zajmuję wam więcej czasu i zapraszam do czytania.

*NefilimWarlock

**************************************

Wstrząs magnetyczny był tak ogromny, że jedyne co zdołały zarejestrować nim podmuch magii cisnął nimi o ścianę to fakt, że Jace leży na ziemi i próbuje coś powiedzieć, ale nic nie zrozumiały... nie były pewne czy coś faktycznie powiedział, widziały tylko, że z jego nosa, ust i nawet oczu leciała krew, zaś w rozbłysku pomarańczowej poświaty znika postać, która wchłania się do swojego wymiaru, sama z własnej woli... później nie widziały już nic.

Minęło trochę czasu, nim Izzy ocknęła się, nie wiedziała do końca gdzie jest, ale czuła ból. Rozejrzała się po miejscu, które jeszcze chwilę temu było pokojem, pustym i brudnym... ale jednak pokojem, nie zaś jedną kupą gruzu pozbawioną jakiejkolwiek ściany czy sufitu. Bolała ją głowa, była cała we krwi, nie mogła się poruszyć... nie miała pojęcia co się dzieje i gdzie jest reszta i czy ta krew jest tylko jej, czy kogoś innego... zawołała jedynie.

- Jace!!! Clary!!! - odpowiedziała jej tylko cisza... dodatkowo kamienie z rozwalonego doszczętnie budynku przygniotły ją i unieruchomiły, w przypływie adrenaliny próbowała się spod nich wyswobodzić, ale niestety bezskutecznie... już po chwili zabrakło jej powietrza. Mogła jedynie patrzeć w niebo i wsłuchiwać się w ciszę z nadzieją, że pozostali żyją. Nawoływała ponownie i czekała na jakiś odzew, nic... czuła, że słabnie...

- Muszę wezwać pomoc, gdzie jest telefon?... - myślała gorączkowo, jednocześnie starając się utrzymać przytomność. Nie mogła zlokalizować swojej steli ani wykonać większego ruchu - przeszperała rękami kamienie wkoło siebie, dostrzegając swoje etui, ostatkiem sił dosięgnęła urządzenia z nadzieją, że nie zostało uszkodzone.

Kiedy okazało się, że telefon jakimś cudem jest cały i sprawny, wybrała numer do matki, aby wezwać pomoc...

- Isabelle... dzięki Anio... - zaczęła Maryse

- Potrzebna pomoc... Liam wie... - wydyszała i zemdlała.

- Isabelle!!! Isabelle... Cholera!!! - Maryse wrzeszczała do słuchawki, ale po drugiej stronie nikt się nie odzywał. Zerwała się od biurka i pędem wypadła na korytarz instytutu, by po chwili dostrzec biegnącego w jej kierunku Liama i jeszcze dwóch innych Łowców, których imion nie mogła sobie w chwili obecnej przypomnieć.

- Liam!!! - krzyknęła do chłopaka, nim zdążyła do niego dobiec - co się dzieje, Isabelle i reszta potrzebują pomocy, mówże co się stało!

- Był wybuch, w budynku gdzie byli nasi. Ogromny ładunek magiczny, który przekroczył skalę naszych maszyn obliczeniowych... i ... i... - zdenerwowany Liam zaczął się jąkać, reszta stała ze spuszczonymi głowami.

- I co, wyduś to z siebie!! - krzyczała na niego, teraz już całkiem przerażona.

- I wybuch zmiótł wszystko w okolicy... zrównał budynek z ziemią, a demony zwyczajnie zniknęły jakby otworzyła się szczelina piekła. A teraz jest cisza... Wybuch był ogromny, nikt prawdopodobnie nie miał szans. - dokończył już kompletnie przerażony zaistniałą sytuacją.

- Nie to niemożliwe!! - odpowiedziała niemal z obłędem - to niemożliwe, Isabelle dzwoniła po pomoc, żyje!! Wyślij tam posiłki, i wezwij Cichych Braci, będą potrzebowali leczenia... - rozkazała.

Czar Miłości (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz