Od tragicznej w skutkach misji minął już przeszło tydzień, cały Instytut pogrążony był w smutku, wszyscy byli niespokojni i niepewni zaistniałej sytuacji. Wielu łowców odniosło rany i dochodziło powoli do siebie, ale też wielu zginęło... a jeszcze inni nadal byli na pograniczu życia i śmierci. Nie pomagał również fakt, że kierownik Instytutu Maryse Lightwood nie potrafiła sztucznie, ale skutecznie podnieść morale ich łowieckiej rodziny, w jej wystąpieniach słychać było wahanie i niepewność, na pytania o stan grupy Jace'a szkliły jej się oczy i łamał głos, a odpowiedź stale była ta sama - bez zmian.
Cisi Bracia przychodzili i rozkładali ręce, nie wiedzieli dlaczego Isabelle i Clary nadal się nie wybudziły, jak również co jest Jace'owi i Alecowi, po prawdzie przychodzili i odchodzili z niczym. Jedyne osoby, które próbowały jeszcze coś zdziałać to Magnus Bane i Catarina Loss, ale nawet oni po tygodniu podupadali na duchu, jednakże nadal się nie poddawali.
Wysoki Czarownik Brooklynu niemalże przeniósł się do Instytutu, nie wychodził praktycznie z infirmerii, nie licząc sytuacji gdy z niej wybiegał na chwilę by za moment wracać biegiem z Maryse... i tak wyglądały dni w Instytucie... trwało ciche zamieszanie i nikt nie wiedział jak potoczy się obecna sytuacja. Łowcy snuli się po salach, niektórzy trenowali, inni siedzieli i gapili się w monitory, a jeszcze inni sprawdzali aktywność demoniczną w Nowym Jorku i szukali informacji o innych atakach, poza miastem... gdyż od ostatniego ataku Nowy Jork znowu był spokojny, jakby poprzednie wydarzenia w ogóle nie miały miejsca.
****** Gdzieś na drodze ******
Alec ocknął się i dostrzegł, że leży na ubitej ziemi, a obok niego jest jakaś droga... natomiast wkoło zupełna ciemność i pustka, nie miał pojęcia gdzie jest ani tym bardziej jak się tutaj znalazł... właściwie nic nie pamiętał. Pierwsze co zrobił, to podniósł się i rozejrzał jeszcze raz wkoło siebie, tak jak uprzednio tak i teraz nie dostrzegł nic... jedyne co zwróciło jego uwagę to strój, który miał na sobie - zwykłe czarne jeansy, lekkie buty i sweter z dekoltem w serek... Alec nie przypominał sobie by ostatnio coś takiego miał na sobie... właściwie nic nie mógł sobie przypomnieć... miał pustkę w głowie... wszędzie było ciemno, tylko jeden koniec drogi świecił jakby jaśniej... skierował się w tamtą stronę...
Jace obudził się i poderwał z ziemi, pierwsze co zauważył to to, że wszędzie jest ciemno i pełno jest drzew, wszędzie drzewa i krzewy i nic więcej... gdzieś w oddali dostrzegł zarys ścieżki... nie ścieżki... jakiejś drogi...i bladą poświatę na jej końcu, w której kierunku zaczął podążać...
******
Magnus przysnął na fotelu, przeglądał wszystkie księgi zaklęć jakie posiadał w swoich zbiorach, w żadnej nie znalazł wyjaśnienia czaru, który zawładnął Aleciem i Jacem... dalej nie miał nic, był już wyczerpany i zaczynał tracić nadzieję, nie pomagał również fakt, że chłopaki nie dawali żadnych oznak, parametry stały w miejscu... wszystkie maszyny, które ich monitorowały wydawały jednostajne dźwięki... BEZ ZMIAN... Magnus mówił do Aleca, mówiła do nich Maryse, wezwanie do powrotu słała nawet Catarina i nic, było jedno wielkie NIC.
Wszyscy czekali na ich powrót.. Catarina była u nich codziennie, kiedy Isabelle i Clary również nie odzyskały przytomności wzięła urlop w szpitalu i przejęła nad nimi opiekę, to tylko dzięki niej Magnus jeszcze nie zwariował i coś jadł, gdyby nie ona... to jedyne co by robił to siedział w księgach i ewentualnie gdyby mimowolnie zasnął, spałby w fotelu obok Aleca... tak do skutku, aż by wrócił... lub sam Magnus by się wykończył...
- Jasna cholera!!! - zdesperowany czarownik, wykrzyknął na całą salę.
- Magnus, spokojnie... - powiedziała Catarina, wiedziała już, że taki okrzyk oznacza to, że znowu kolejna księga okazała się nieprzydatna - znajdziemy sposób.
CZYTASZ
Czar Miłości (Malec)
FanficMagnus Bane żyje już od wieków. Jest przekonany, że ta namiastka świata w ktorym przebywa to nie jest miejsce dla niego. Bane jest otwarty i towarzyski, a do tego niezwykle wrażliwy... otwiera się tylko do nielicznych, kocha silnie i cierpi po każd...