ROZ. 6 - ODLEGŁE SPOTKANIE

631 45 41
                                    

**** Nowojorski Instytut ****

Alec obudził się wyjątkowo wcześnie, nawet jak na siebie. Z reguły wstawał godzinę przed śniadaniem aby spokojnie wziąć poranny prysznic, bez zbędnego pośpiechu...

Tymczasem dzisiejszy dzień zapowiadał się całkiem inaczej niż zwykle. Alec przeciągnął się na łóżku i spojrzał już wyjątkowo przytomnym wzrokiem na zegarek, była 5.30 rano, co oznaczało, że do śniadania miał około trzy i pół godziny.

Zazwyczaj cała jego rodzina zasiadała wspólnie z innymi Łowcami rezydującymi w Instytucie, do śniadania około godziny dziewiątej rano. Nie była to pora ani za wczesna, ani też zbyt późna w stosunku do zaplanowanych na dany dzień treningów, które zazwyczaj odbywały się około południa.

Alec doskonale wiedział, że normalnie jeszcze by sobie pospał... cały dzień był przed nim, ale dzisiaj nie miał ochoty na sen... coś go skręcało w środku... Było to oczywiście powiązane z jego dzisiejszym wyjazdem do Idrisu... pomimo ciągłego pocieszania Jace'a i Izzy, że do następnego spotkania czas im szybko minie, że ten wyjazd to nic strasznego i człowiek jest tak zajęty, że nawet nie myśli o niczym konkretnym...ale tak naprawdę nie był zadowolony z tego, że musi jechać... był tam praktycznie sam.

Dłużyło mu się strasznie...nie był przyzwyczajony do rozłąki z nimi, stanowili zespół... od zawsze byli razem. Może jego samopoczucie w Alicante byłoby lepsze gdyby było z nim jego rodzeństwo, może wtedy czułby się inaczej... jak w domu, ale oni jeszcze nie są na tym etapie szkolenia, to Clave w ostateczności ustala czas przyjazdu poszczególnych Łowców do Alicante, jak również fakt czy będą podlegać szkoleniu w macierzystym instytucie czy w tzw. wymianie doświadczeń w Akademii Nocnych Łowców, gdzie szkolili się rodowici Nefilim i przyziemni ze "Wzrokiem".

Alec leżał jeszcze dłuższą chwilę w swoim łóżku, miał dzisiaj wyjątkowo ponure myśli... dodatkowo nie pomagał fakt, że będzie widział same zbolałe miny koło siebie, nawet jego własna matka nie pałała entuzjazmem względem jego wyjazdu... to wszystko nie polepszało jego samopoczucia... właściwie sam nie wiedział czego oczekiwać po rodzinie, jakie zachowanie by mu wszystko ułatwiało... niczego nie umiał sobie poukładać mimo, że próbował wszystkich i samego siebie włącznie przekonać, że wszystko jest w porządku.

- Dobra, koniec użalania się. Czas zacząć dzień... nie ma czasu na nic nie wnoszące narzekanie - skarcił się Alec i z tym postanowieniem wstał, gotowy do działania.

Zrobił sobie lekką rozgrzewkę w pokoju, rozciągnął się w lewo i w prawo, po chwili wykonał naprzemiennie dwadzieścia przysiadów i dwadzieścia skłonów, by na koniec zaliczyć jeszcze około dwudziestu pompek dla poprawienia sprawności ramion.

Lekki trening poprawił jego samopoczucie i usunął poranną sztywność w mięśniach... niestety odkąd zamieszkał w Akademii w Idrisie jego mięśnie skarżył się na niewygodne łóżko. Jego wzrost, Alec mierzył sobie 190 cm, znacznie utrudniał mu wysypianie się na innym łóżku, niż jego własne w pokoju Instytutu Nowojorskiego.

Po szybkiej rozgrzewce poszedł do łazienki, umył szybko twarz i zęby, zerknął szybko na swoje odbicie w lustrze... przeczesał rękami swoje niesforne włosy, które jakby nie próbował ich układać i tak żyły własnym życiem.

-Hmm... nie ma sensu się nimi przejmować - skomentował do swojego odbicia - i tak zaraz wiatr je rozwieje i będzie siano na głowie.

Wrócił do pokoju, zajrzał do szafy, z której wyjął czarne dresy i oczywiście czarną koszulkę bez rękawów, do tego sportowe airmaxy do biegania. Nic więcej nie było mu potrzebne, nie lubił być nadmiernie ogacony ani mieć skrępowanych ruchów, biegając dłuższe dystanse i tak będzie rozgrzany bez dodatkowych warstw ubrań na ciele.

Czar Miłości (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz