Rozdział 26 - „Leci samolocik"

0 0 0
                                    

     Jakub był w szoku, widząc co znalazły kobiety. Nie przypuszczał, że w szpitalu znajdą się takie frykasy. Chciał już zabrać się za jedzenie, ale Weronika pacnęła go po rękach.

     - Gdzie z łapami?

     - Ale… Ale… Jedzenie – wyjąkał zakłopotany student.

     - No jedzenie. Nie przygotowane. Myślisz, że po co brałam garnek? – Zapytała Asia. – Idź mi stąd, poszukaj jakiegoś metalowego wózka, albo tacki i dwóch metalowych krzesełek.

    - Po co? – Mężczyzna był szczerze zdziwiony.

    - Widać, że myślenie nie jest twoją mocną stroną – westchnęła cicho Weronika, po czym dodała głośniej. – Potrzebujemy czegoś, na czym postawimy garnek i patelnię.

     - No dobra, ale po co?

     - A tak dla śmiechu. Zrobimy obiad, geniuszu… Ruszaj się!

     Chłopakowi chwilę zajęło nim znalazł coś odpowiedniego i na tyle dużego, by pomieścić naczynia. Wrócił z metalową podstawką, dwoma krzesłami i jakąś dużą miską. Zaprezentował swoją zdobycz
dziewczynom, które szybko kazały mu ustawić taboreciki po obu stronach niewielkiego ogniska, a na nich tackę.

     Do nowego naczynia Asia nalała wody i postawiła na ogniu. Kiedy ta zaczęła wrzeć, wsypała kaszę.

     Tymczasem Weronika kroiła mięso scyzorykiem i wrzucała kawałki na patelnię. Do garnka z kolei również wlały wodę i dorzuciły znalezionych przypraw. Mięso podsmażyły, a potem dodały do gotującego się bulionu. Zapach roznosił się już po całym
pomieszczeniu, a Kuba niecierpliwie czekał i pytał co chwilę, czy jedzenie jest gotowe, czym irytował obie kobiety.

     - Weź idź zobacz, czy cię nie ma na górze – powiedziała Asia.

     - Nie chce mi się – odparł Kuba. – Głodny jestem…

     - Wszyscy jesteśmy – Weronika była już trochę podenerwowana. – Idź na trzecie piętro i przynieś cztery talerze. Przydaj się na coś, a nie ciągle jęczysz. Normalnie tryb osła ze „Shreka” ci się włączył... ,,A daleko jeszcze? Daleko jeszcze? To daleko jeszcze, czy nie?"

     - Okej, okej. Zrozumiałem… Idę.

    Kobiety zyskały tym sobie trochę wolnego czasu i postanowiły go wykorzystać na dokończenie potrawy.

    Gdy mięso było już miękkie, dodały odrobinę mąki, żeby zagęścić wywar. Wyszło im coś na wzór sosu mięsnego lub gulaszu. Jak zwał, tak zwał. Dodały na koniec koncentrat pomidorowy i jeszcze chwilkę podgotowały. Chociaż było ciepłe i jak na tak surowe warunki,
całkiem zjadliwe.

     - No dupy nie urywa – skwitowała zielonooka i zaczęła rozkładać porcję dla każdego.

     Jakub natychmiast zaczął pochłaniać swój przydział, natomiast Weronika delektowała się gorącym posiłkiem.

     Asia z kolei wzięła dwa talerze i poszła do Artura. Przywitało ją głośne burczenie w brzuchu chłopaka. Zaśmiała się.

     - Głodny?

     - Jeszcze jak! Nawet nie wiesz jak mi kiszki marsza grały… Torturowałaś
mnie przez ostatnie pół godziny tym zapachem, gnojku!

     - No już, cichutko.

     - Nie uciszaj mnie! – Fuknął mężczyzna, na co jego dziewczyna
zareagowała jeszcze większym śmiechem.

     - Chodź marudo, nakarmię cię – mówiąc to, podeszła do ukochanego
i usiadła obok niego. – Leci samolocik!

     Nabrała na łyżkę trochę jedzenia i podsunęła mu pod nos. Chłopak
z zachwytem zajadał się podanym obiadem. Gdy już oboje się posilili, ponownie odzyskał mowę.

     - Było cudowne! Tęskniłem za twoimi potrawami.

     - A skąd wiesz, że to ja robiłam? – Zdziwiła się zielonooka.

     - Bo wiem – uśmiechnął się. – Poznałem po smaku, zawsze potrafiłaś
zrobić coś z niczego. Poza tym no proszę cię… Ten debil gotować
nie umie.

     - No dobra, a Weronika?

     - Macie inny styl dodawania przypraw. Twoje dania są wyraziste,
mają sporo różnych dodatków i lubisz eksperymentować. Te Weroniki
też są dobre, ale słonko… Spędziliśmy razem tyle czasu, że z zamkniętymi oczami poznam twoją kuchnię.

     - Okej, masz mnie. Ale Werka mi pomagała. Znalazłyśmy trochę
składników na górze i voila*. Cieszę się, że ci smakowało.

    Nastolatkowie długo jeszcze rozmawiali, dopóki Artura nie zmorzył
sen. Nadal był bardzo osłabiony i musiał odpoczywać. Przez cały ten czas kobieta opiekowała się nim. Karmiła, zmieniała opatrunki, dezynfekowała ranę… Uparła się nawet, że będzie mu pomagała w umyciu się, chociaż mężczyzna stawiał lekki opór.

     - Kochanie, nie możesz jeszcze się podnosić, a co dopiero wstawać…
Jak chcesz to zrobić, co?

     - Nie wiem… Ale nie chcę, żebyś tak koło mnie skakała… To ja
powinienem dbać o ciebie, a nie na odwrót.

    - Jak wyzdrowiejesz, to zrobisz mi wtedy obiad i będziemy kwita – zaśmiała się melodyjnie dziewczyna.

     - Jak wyzdrowieję, to będę cię nosił na rękach.

     - Będziesz się bawił w rycerza?

     - No – powiedział przeciągając samogłoskę. – Białego ogiera już
mam, księżniczkę też, więc… Czemu nie?

     Dziewczyna momentalnie się zarumieniła nie przywykła do takich
słów od swojego chłopaka, bo ten wcześniej nie nazywał jej swoją księżniczką… Komplementy też słyszała niezbyt często.

     - Dobra, kim jesteś i co zrobiłeś z moim Arturem?

     - Ale o co chodzi? – Zaśmiał się mężczyzna.

     - Nigdy tak do mnie nie mówiłeś. Co się nagle stało? Oczywiście nie, żeby mi to przeszkadzało, czy coś… Wręcz przeciwnie.

     - Po prostu uznajmy, że przemyślałem kilka rzeczy… Kocham cię i uświadomiłem sobie, jak rzadko ci to mówiłem. Mogłaś poczuć się
niepewnie. Nie komplementowałem cię, bo uważałem, że to oczywiste,
że skoro już jesteśmy razem, to nie muszę już tego robić, bo
i tak to wiesz. Tymczasem ty czułaś się niedoceniona, coraz bardziej
traciłaś pewność siebie. Myślałaś, że mi się znudziłaś, a jak mi o tym wspominałaś, to ja się złościłem, a nie upewniałem cię, że wciąż mi się podobasz… Powoli coraz rzadziej się uśmiechałaś… Próbowałaś mi to wyjaśnić wiele razy, ale nie słuchałem… Bardzo cię za to przepraszam…

     Kobiecie odebrało mowę. Przecież tyle razy tłumaczyła mu, że czasami nie wie już co myśleć, ale do niego nic nie docierało. Jak grochem o ścianę… Po kilku dłuższych sekundach mogła się znów odezwać.

     - I naprawdę potrzebowałeś apokalipsy, żeby to pojąć?

     - Chyba tak… Przepraszam, słońce. Naprawdę bardzo cię przepraszam…

     - Oj cicho już – zielonooka miała łzy w oczach.

      Miała nadzieję, że wszystko się zmieni i będzie już tylko lepiej.
W końcu została zrozumiana.

     Ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku

_________________________________________

* Voila – (fr. oto jest, proszę bardzo) – przyimek służący do
wprowadzenia lub przedstawienia osoby lub rzeczy (przyp.
autora)

Fiołkowa kraina| ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz