Rozdział 4 - Upierdliwa nieznajoma

4 2 0
                                    

     Po posiłku nadszedł czas, by wyruszyć w dalsza drogę. Cała trójka szybko sir zebrała i wyszli z warsztatu. Zwłoki chłopca, rozszarpanego dnia przez bezmózgiego mutanta w okrutny sposób przypominały im w jakim świecie przyszło im żyć. Oddalili się więc jak najszybciej, próbując w ten sposób uniknąć przygnębiających myśli.

     - Czyli dokąd idziemy? - Spytała beztrosko Alex. Była zbyt wesoła jak na tak krótki okres po Pożodze*.

     - Do Lublina.

     Artur był zbyt przygnębiony wizja, że jego koszmarne sny mogły szybko się ziścić, więc milczał. To Jakub zabawiał rozmową towarzyszkę podróży.

     Walący się budynek. Pisk, płacz i ten niezrozumiały krzyk przerażenia, wymieszanego z bólem rozdzierające mu głowę, bo tylko w niej dało się słyszeć to wszystko. Ręka wystająca spod gruzów a na niej srebrna bransoletka z zawieszką w kształcie kłódki i obok druga, w kształcie serca. Wszędzie unoszący się pył i kurz. Żadnej żywej duszy. Tylko ta ręka...

     - Stary! Ty żyjesz tam? - Z zamyślenia wyrwał go lekko zaniepokojony głos Kuby.

     - Hm? Co? Tak...

     - Wszystko w porządku?

     - Tak... Nie. W sumie to nie wiem... Martwię się. Zanim do ciebie przyjechałem trochę się posprzeczaliśmy. Nawet już nie wiem o co... Pewnie o jakąś pierdołę. Płakała... Chciała porozmawiać a ja... Po prostu się rozłączyłem, jak ostatni kretyn... Miałem oddzwonić kiedy byłem w pociągu, ale bateria mi padła. Później planowałem to zrobić od razu u ciebie, jak trochę podładuje mi się telefon, tyle że nie zdążyłem, bo wybuchło to całe gówno, a sieci komunikacyjne szlag trafił. Boję się, że już się nie zobaczymy a ja nie powiedziałem jej, jak bardzo mi na niej zależy, tylko jeszcze nakrzyczałem. Nie zdążyliśmy się nawet kurwa pogodzić, rozumiesz? Nie chcę, żeby myślała, że jestem na nią zły... Nie zasługuje na to...

     Po nagłym wybuchu szczerości że strony Artura nikt nie był w stanie się odezwać. Szli więc dalej w ciszy.

     Planowali przystanąć na chwilę przy Szkole Podstawowej imienia Stefana Żeromskiego, jednak gdy się do niej zbliżyli, szybko zmienili zdanie.

     Już na początku ulicy Kieleckiej, przy której znajdowała się placówka edukacyjna, dało się słyszeć odgłosy walk. Oznaczało to, że jakieś mutanty dostały się do środka i postanowiły zawalczyć o dosyć ciekawe terytorium z dotychczasowymi rezydentami.

     W szkołach osiedlały się przeważnie Alhamistury. Były to chomiki, które wystawione na długotrwałe promieniowanie zmutowaly w coś, co zwykłego, domowego chomika wcale nie przypominało. Trzy razy większe od człowieka, miały wielkie, czerwone oczy i nadzwyczajny węch. Dodatkowo z pyska wystawały im ogromne kły, niczym ciosy słonia. Pazury wielkości męskiego przedramienia łatwo wchodziły w ciało ofiary i rozpruwały ją, jak skalpel. Nikt nie chciał się z nim zmierzyć. Stworzenia bardzo silne a do tego też skoczne... Koszmar i przekleństwo każdego, kto chce przed nimi uciec.

     Jakby na potwierdzenie domysłów trójki wędrowców, gdy mijali główne wejście, dało się słyszeć trzask pękającego szkła. Obejrzawszy się za siebie, ujrzeli ogromne cielsko jednego z potworów, leżące wśród odłamków. Nie ruszał się.

     Grupka postanowiła przyspieszyć kroku, aby jak najszybciej się stamtąd oddalić. Dopiero po przejściu kilku kilometrów poczuli się na tyle bezpiecznie, żeby znowu porozmawiać. Pierwszy odezwał się Artur.

     - Było blisko...

     - No... Nie chciałbym się zmierzyć z Alhamisturami, przerażają mnie.

Fiołkowa kraina| ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz