Rozdział 21 - To nie może się tak skończyć

0 0 0
                                    

      Wszyscy niezwłocznie ruszyli w dalszą podróż. Przez większość czasu nic nie znaleźli. Jedynie pusta droga, pola, łąki, lasy, ruiny… Nawet jako takich budynków nie było nigdzie widać. Zaczęły się one pojawiać dopiero w Radomyślu. Jechali dalej przez Legionów, aż do rzeki, gdzie przystanęli, aby napoić konie i chwilę odpocząć.

     Rozsiedli się wygodnie na ziemi i postanowili odczekać, aż zwierzęta
porządnie się nawodnią i najedzą.

     - W sumie to przyjemnie tak posiedzieć i nic nie robić – zagadnął
Kuba.

     - Taak, gdyby nie ten krajobraz i okoliczności, co? – Uśmiechnął
się Artur.

     Na te słowa wszyscy się zaśmiali a potem zapadła dłuższa cisza. Przerwało ją donośne burczenie w brzuchu zielonookiej.

     - Ojej, maleństwo jest głodne? – Zachichotał jej ukochany.

     - Nieprawda – odparła, ale jej brzuch zaprotestował jeszcze głośniej.

     - No wcale – powiedział przeciągając samogłoski.

     - Nic a nic.

     Artur zaczął szukać czegoś w plecaku. Wyjął z niego kanapkę i
podał Asi, całując ją w czoło. Następnie wyjął kilka kolejnych i rozdał pozostałej dwójce. Sam zadowolił się konserwą.
Gdy już zjedli i wypoczęli, nadszedł czas na dalszą podróż.

     Wszyscy wsiedli na konie i pognali galopem w dal. Pędzili tak przez dłuższy czas, dopóki wierzchowce się nie zmęczyły. Wtedy dopiero zwolnili tempo.

     - Daleko jeszcze? – Zagadnęła Weronika.

     - Wjeżdżamy do Kościelec, więc myślę, że jesteśmy już bliżej niż
dalej – odpowiedział jej Artur.

     Aby odciążyć nieco zmęczone już zwierzęta, przyjaciele postanowili
zejść i przejść się obok nich. Dobry pomysł również na rozprostowanie
kończyn.

     Szli tak spory kawałek drogi, gdy nagle zza budynków po prawej stronie wybiegła grupka ludzi. Byli ubrani dosyć zwyczajnie – skafandry,
buty wojskowe, jakieś maski przeciwgazowe przypięte do pasa. Wyjątek stanowiły czarne bandany, którymi zakrywali usta i nos.

     - Stać! - Krzyknął rosły mężczyzna stojący na czele bandy. – Wyskakujcie
ze wszystkiego, co macie!

     - Chwileczkę, kim jesteście? – Zapytał Kuba.

     - Nie wy tutaj zadajecie pytania. Oddawajcie, co macie, natychmiast!

     - A jak nie, to co? – Artur wyszedł kilka kroków do przodu.

     - A jak nie, to to! – Nieznajomy jegomość wyjął pistolet i zaczął
mierzyć w chłopaka. Oczy miał błękitne, ale spojrzenie chłodne.

     - Zapomnij i lepiej zejdźcie nam z drogi. Nie chcemy kłopotów…

     Bandyta jednak nie chciał słuchać.

     Wystrzelił.

     Kula poszybowała wprost w Artura i utkwiła w brzuchu. Jęknął i
osunął się na kolana. Dziewczęta pisnęły przerażone, widząc jak
mężczyzna upada a obok niego tworzy się kałuża krwi.

     Kuba zamarł i nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Wszystkim szumiało w uszach, ale mimo tego dało się słyszeć drwiący śmiech.

     - I co? Dalej nie chcecie oddać fantów po dobroci? Chcecie paść
jak ten nic nie warty szczyl?

     Te słowa podziałały na Asię, jak płachta na byka. Jej oczy zapłonęły
czystą nienawiścią. W jednej chwili wyjęła swoją broń z bagażu ulokowanego na koniach i wycelowała w intruzów. Strach ustąpił miejsca determinacji. Serce dudniło jej w piersi, jak młot, a wszystko w brzuchu się skręcało. Jednak nie dawała tego po sobie poznać. Ciało i serce rwało się do konającego chłopaka, kolana
drżały a dusza krzyczała. Jednak spojrzenie pozostawało twarde i
niewzruszone. Miała teraz jeden cel.

     - Dziecinko, odłóż to, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz – Niebieskooki
wybuchnął jeszcze większym śmiechem.

     - Hasta la vista, baby – powiedziała bez emocji i strzeliła.

     Na twarz przestępcy wpełzło zdziwienie. Pocisk utkwił w jego
piersi a wokół rozkwitała, niczym ogromna karmazynowa róża, plama wypływającej krwi. Mężczyzna zachwiał się i upadł, wciąż z szeroko otwartymi oczami, a także ustami.

    - Ktoś jeszcze chętny?! – Wykrzyknęła, posyłając w ich stronę
jeszcze kilka kul.

    Jednego trafiła w nogę, a drugiego w ramię. Reszta uciekła bez szwanku.

    Ze łzami w oczach odrzuciła pistolet na bok i rzuciła się w stronę ukochanego.

     -Artur! Artur, słyszysz mnie? Ocknij się, proszę słyszysz?!

    - Asiu, nie potrząsaj nim tak mocno, hej… Zrobisz mu krzywdę –Weronika położyła jej dłoń na ramieniu.

    Zielonooka odwróciła się do przyjaciółki. Po jej złości nie było
już śladu. W jej oczach malowała się jedynie determinacja i rozpacz.

     - Musimy go jakoś uratować… Błagam…

Fiołkowa kraina| ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz