Untitled Part 11

2.2K 108 7
                                    

Rozdział VII

Pamiętam jak mama ostrzegała mnie, żebym nie  bawiła się ogniem. Cóż, chyba powinnam jej przestrogi wziąć sobie głęboko do serca.

Pamiętam jak mnie napominała, kiedy miałam czternaście lat i bawiłam się ogniem z ogniska. To były piękne czasy, nasze spotkania z przyjaciółmi nad oceanem. Palenie ogniska, smażenie kiełbasek pod gwiazdami, muzyka, śmiech. Wtedy moje serce było tak czyste i rozmarzone. Syn sąsiada David, zawrócił mi w głowie. Wysportowany blondyn z cudowną szeroką szczękom. Utalentowany sportowiec, skrzydłowy i na dodatek inteligentny, mający świetne osiągnięcia w matematyce. Poznałam go właśnie na zaawansowanych kursach nauk ścisłych i lekko zadłużyłam.

Jeszcze wtedy nie byłam, aż tak ładna jak w ostatnich klasach liceum i na studiach. Byłam chuda, płaska jak deska i wysoka, a moje oczy zajmowały mi dużą część twarzy, robiąc ją taką dziecinną. On miał powodzenie wśród starszych koleżanek. A ja byłam tylko sąsiadką, pierwszakiem. Szukałam jego towarzystwa, nawet tolerowałam jego kolegów i nudne tematy jakimi jest sport. Czego się nie robi dla zauroczenia. Nawet biegałam za nim z rozmarzonymi oczami i wzdychałam tęsknie.

Te wieczory przy ognisku i szum oceanu brzmi jak bajka. Bardzo chce przed śmiercią, poczuć bryzę i usłyszeć śpiew fal. Myślę ostatnio o tym dużo, kiedy jestem przytwierdzona do łóżka, ale chyba ten szum zawsze mi towarzyszy na chemii i roześmiana twarz Davida. To taki szczęśliwy mój czas, zero smutku i rozpaczy. Ten pierwszy skradziony pocałunek, dotyk jego rąk.

Dlaczego moje życie pobiegło w taką mroczna stronę. Dlaczego wszystko się rozmyło i roztrzaskało, nigdy już nie złożyłam w całość, mojego serca i życia z tych kawałków. Rozbite fragmenty, rozprysły się na miliony kawałeczków i nigdy nie byłam wstanie ich wszystkich odnaleźć, już nic nigdy nie pasowało do siebie.

Kiedy jestem zamknięta w szpitalu, marze o szumie fal. Znowu utknęłam przy tej maszynie, która wpompowuje mi śmiercionośną truciznę do krwi. Przez trzy godziny jestem tu przykuta jak więzień, bez możliwości ułaskawienia.

Czuję mdłości, co chwila wymiotuję. Te suche torsje bolą najbardziej. Przez tydzień serwowali mi to nieustannie, jestem okradziona z tylu godzin. Nienawiedzę bezsilności, tych spojrzeń pielęgniarek i odwiedzających gości. Kiedy staję przed lustrem nie mogę poznać dawnej Ingrid. Jestem wychudzona, moje policzki są zapadnięte, oczy jak podbite silnymi pięściami, skóra ma kolor lekko żółty, najbrzydszy kolor jaki istnieje. Moja głowa jest łysa, to akurat nie zasługa tym razem chemii, a operacji. Zostały litościwie zgolone, nie wypadały garściami jak ostatnio. Szpeci ją dodatkowo, wielka blizna na potylicy i kilka kolejnych w nowych miejscach.

Kiedy ostatnio brałam chemie, wiedziałam, że to trucizna, ale nie zdawałam sobie sprawy jak wpłynie ona na mój wygląd. Wyszczuplałam, moja skóra zrobiła się przezroczysta, oczy zapadły na twarzy. Po kilku dawkach czesząc włosy, wyrwałam ich ogromny kłąb. Zaczęłam tak panikować, że prawie nie mogłam oddychać. Nie mogłam patrzeć jak wszystko we mnie umiera. Moje zielono-niebieskie oczy stały się mętne, pozbawione plasku. Rzęsy podzieliły los włosów. Kiedy patrzyłam na siebie bardziej przypominałam manekin niż człowieka.

Ludzie kiedy cię widzą, patrzą na ciebie tak smutno i współczują ci. Noszenie chustki trochę pomaga. Freya chciała kopic mi perukę przy tamtej chemii, ale i tak nie mieliśmy pieniędzy, a noszenie czyjś włosów, przerażało mnie bardziej niż fakt, że wszyscy wiedzą, że jestem chora. Jakoś nie chciałam mieć tej sztuczności na sobie. Poza tym w szpitalu, mało chodziłam i nie wystawiałam się na oglądanie wielu ludziom. Z dawnych przyjaciół odwiedzała mnie tylko Eliza.

Kiedyś jak każda kobieta przejmowałam się swoim wyglądem. Wiadomo na początku nie mogłam się z tym pogodzić. Ale teraz kiedy już jadę na oparach, przestaje mieć to, aż takie znaczenie. Jakie to dziwne uczucie, nie martwienie się tym, czy się ładnie wygląda, czy aby na pewno, ten fason dobrze leży na mnie, zero próżności. Jakie pierdoły zaprzątają nam głowy. Ja się martwię o to, że znowu zasłabnę, będę wymiotować, pokaże się Frey słaba i bezsilna. Nie chce ją smucić, chce ja chronić. Po co ma się jeszcze bardziej martwic, niech jeszcze żyje w swojej bańce mydlanej. Niestety mnie już nie będzie koło niej, żeby jej się pomóc pozbierać, jak to robiłam po śmierci rodziców. Czy on jej pomoże. Tak bardzo się boje, że kiedy odejdę, zniszczę i Freye .

Antidotum-   # 2 Sieć kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz