3. It's not right, pt.2

58 8 45
                                    

3. It's not right, pt.2




Jisung musiał znaleźć Jimina i Yeji. Byli jedynymi, którym mógł teraz ufać, mimo że jego serce rwało się do jego przyjaciół.

Coś było nie tak.

Coś było okropnie nie tak. Chan, Minho, Felix i Changbin wydawali się inni, Seungmin, Hyunjin i Jeongin zginęli...

Hyunjin zginał podczas wojny z Midgardem, nie było mowy o jego śmierci pięć lat temu. Na własne oczy widział, jak połączył się z Jeonginem.

Kurwa.

Jisung pomimo bólu i problemów z poruszaniem się, podniósł się z łóżka, kiedy został zostawiony sam pod pretekstem odpoczynku.

Starał się wstrzymywać, wszelkie dźwięki przed wyrwaniem z jego gardła, aby nikogo nie alarmować, co nie było łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę ilość ran, na które wywierał presję z każdym kolejnym ruchem, z każdym kolejnym krokiem w stronę zaklejonego gazetami okna.

Chciał otworzyć tunel, jakikolwiek i uciec gdzieś, gdzie poczułby się bezpiecznie. Jeśli tylko miałby taką możliwość, chciał wrócić na Daram, przywitać ojca niedźwiedzim uściskiem i wypłakać mu się na ramieniu za te wszystkie stracone lata.

Obiecali sobie je nadrobić, zanim wszystko poszło w diabły.

Pocierał palcami obliźnione lico, desperacko, ze łzami sunącymi po jego rozgrzanej skórze, aczkolwiek żadne bramy nie otwarły się, a jego fioletowa aura rozpływała się w powietrzu równie szybko, co się pojawiła, rzucając jedynie słabą łunę jasnego światła.

Jae pozbawił go mocy, niszcząc jego znamię...

Okno było jego jedyną drogą ucieczki i jak nieprzychylne mu się to nie wydawało, nie miał innego wyjścia.

Chwycił za klamkę, przekręcił ją ostrożnie i kiedy usłyszał pstryknięcie ustępującego mechanizmu, otworzył je na oścież, upewniając się, że nie narobi zbytniego hałasu.

Zbadał rękami siłę z jaką trzymały się deski, dzielące go od świata zewnętrznego, szarpnął raz, drugi i oblizał usta.

Były stare i przemoczone, jeśli tylko udałoby mu się wykrzesać odrobinę energii, aby uformować drobną kulę w dłoni, mógłby je spopielić.

Przymknął oko, wziął głęboki oddech, kładąc dłonie płasko na przemoczonej powierzchni i skupił całą swoją uwagę na górnych kończynach.

Czuł, jak przyjemne mrowienie wędruje od jego stóp, przez łydki, uda oraz mięśnie brzucha aż do jego paliczków, jak kumuluje się tam i rozgrzewa jego skórę, zupełnie jakby cała jego gorąca plazma uciekła właśnie tam, chcąc wesprzeć jego starania.

Jego ręce zalśniły jasnym różem, obłoczka wokół nich była niestabilna i słaba, lecz im bardziej się starał nabierała ona na sile, jej kolor ciemniał, powoli ustępując fioletowi.

No dalej...

Zagryzł z całych sił dolną wargę, ciemno fioletowa plazma polała się ciurkiem po jego podbródku i skapnęła na biały parapet.

Wtem otworzył oko (drugie zapiekło boleśnie, kiedy zapomniał o jego niedyspozycji), uśmiechnął się zwycięsko, niewielki płomień pożerał blokujące przejście deski, ledwo słyszalne strzelanie, niczym ginącego w ognisku drewna, wypełniło głuszę nocy.

[ON HOLD] Time To Go Home [The Universes System, Book 2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz