20. Where both worlds meet

51 4 15
                                    

20. Where both worlds meet




Sangjoon buzował nowo narodzoną nadzieją, jaśniał wręcz w oczach Jeongina, niczym najjaśniejsza z gwiazd na myśl, że ich śledztwo dotyczące jego syna mogło chociaż odrobinę ruszyć w przód.

Oczekiwał teraz Felixa, którego obecności zażądał Min Yoongi. Odnosząc się do jego wcześniejszych słów, kiedy poprzedniego wieczora odwiedził Lorda w jego biurze, miał pomysł, jak wytropić Jisunga, przeszukał całą swoją bibliotekę i odnalazł coś, co podsunęło mu pewnego rodzaju ideę, aczkolwiek potrzebował do uiszczenia jej właśnie blondwłosego Opiekuna.

Ich poszukiwania stały w miejscu prawie rok. Jisung nie odezwał się od tamtej pory ani razu, Hwang zaczynał obawiać się, że stało się coś potwornego. W końcu raz udało mu się skontaktować z Felixem, przez rok na pewno dałby radę ponowić tę czynność.

Przyglądał się słonecznikom rosnącym w ich wspólnym ogródku na Daram, Sangjoon stwierdził, że cokolwiek zielarz miał w planach mogło okazać się niebezpieczne, więc lepiej byłoby, gdyby nie było z nimi niepotrzebnego tłumu. Toteż Jeongin siedział po turecku na miękkiej trawie, wzdychając ciężko i nazbyt często, już nawet Dot z Ragem zaczynali się irytować.

Posiadanie dwóch chowańców było męczące i nieraz przytłaczało jego zmysły. Fakt, równało się to z ogromną potęgą, jednak, kiedy spoczywały one uśpione w jego wnętrzu, czuł, jakby miał zaraz eksplodować.

Biało-czarne końcówki powiewały na wietrze, muskającym jego jasną skórę w pokrzepiających falach, gdzieś z środka dobiegały szmery i stukot czyszczonej przez Kaia porcelany, lecz wszystko wydawało się jedynie bardziej męczyć jego zmysły.

Wyprostował więc plecy, przymknął oczy, usiadł po turecku i wziął głęboki oddech.

Starał się wyciszyć myśli, oczyścić umysł.

Po chwili odnalazł się w dobrze znanym mu miejscu, nad jeziorem otoczonym szpiczastymi i tępo zakończonymi, sporymi skałami. Całość była spowita szarą mgłą, a mrok panujący tam wprowadzał poczucie zagrożenia i grozy, jednak wbrew pozorom było tam bezpiecznie i nawet ogromne smoczysko, którego skrzydła falowały niczym firany na wietrze, a zamiast łuskowatych kolców na grzbiecie i ogonie miał dymiące czernią płomyki, nie zaburzało tej koncepcji.

Owo jezioro zlewało się z białą polaną, liczne, gęsto rozmieszczone drzewa dookoła, niczym z puszystych chmur, Dot odpoczywała zwinięta w kłębek na jednym ze śnieżnobiałych korzeni ogromnego jesionu, jej dziewięć ogonów otulało ją z każdej strony, jak mięciutkie poduszeczki, jasna mgła trzymała się ziemi, tańcząc swój swawolny, mozolny taniec, nigdy nie unosząc się wyżej niż do połowy łydek.

Nie miał dzisiaj serca przerywać jej błogiego snu, toteż skierował się w drugi kąt swej podświadomości, tam, gdzie ogromny smok cieni wylegiwał się na ciemnych kamieniach, jego pokaźne skrzydła rozłożone luźno na boki, ogromny łeb leżał na ziemi, długa szyja służyła za podpórkę pewnemu brunetowi.

Jego skóra straciła swój kolor, zlała się z cieniami, ciemno-szara, mroczna; czarna, jednoczęściowa, satynowa szata rozlewała się wokół niego, niczym tafla jeziora podczas bezchmurnej nocy, odbijając światło księżyca. Kołnierz zjeżdżał nisko do samego pasa, odsłaniając większość twardej klatki piersiowej, rękawy, niczym u cesarza z historycznych lat, szerokie i majestatyczne.

Niczym pan cieni, współwładca wraz z Rage'm u boku, dwaj królowie ciemności oraz mroku. Składali się z cienia, byli cieniem, władali nim i tworzyli go.

[ON HOLD] Time To Go Home [The Universes System, Book 2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz