Jak na swoje lata, byłam skrajnie nieodpowiedzialną kobietą.
Ponieważ nawet pomimo faktu, że za drzwiami szukało nas od groma uzbrojonych mężczyzn, a ja musiałam jak najszybciej przechwycić urządzenie, po które pierwotnie tutaj przyszłam, nie mogłam powstrzymać się od wypowiedzenia tych cholernych słów, wiedząc doskonale, że powinnam była odpuścić.
Dla dobra misji.
Lecz kimże bym była, jeśli rzeczywiście posłuchałabym swojego własnego ja i odpuściłabym sobie coś, na co czekałam odkąd tylko złość zaczęła się we mnie kotłować niczym bulgocząca lawa? Odkąd po raz piewszy to, co do mężczyzny czułam, przed tym, jak odszedł, zamieniło się w czystą gorycz ciągnąc za sobą zupełne wyniszczenie i pustkę?
Cóż, nie sobą, to na pewno.
I mogłabym być tą lepszą, i być może według wielu, mądrzejszą, wersją siebie, która była tym perfekcyjnym, wykonującym rozkazy bez zająknięcia szpiegiem, o którego Fury tak często się upominał i wyglądał jak zawiedziony ojciec za każdym razem, kiedy króreś z nas wywinęło jakiś numer na misji, jednocześnie butelkując w sobie wszelkie negatywne emocje.
Jednakże niby kiedy wyszło mi to na dobre?
Z tego, co pamiętałam, nigdy.
Dlatego i teraz nie zamierzałam tego robić.
-Co jest z tobą i wybieraniem najmniej odpowiednich miejsc do bicia się, Bennet? - Bucky w końcu odezwał się tępym głosem, patrząc na mnie tak znudzonym wzrokiem, jakby zaraz miał tutaj dosłownie zasnąć.
Stojąc tak blisko mnie, w dodatku z tą cholerną ręką, opartą o ścianę za mną, co poskutkowało uwięzieniem mnie w ciasnej klatce bez wyjścia, cały czas czułam ten piekielny zapach mięty oraz piżma, który bez opamiętania, obezwładniał zupełnie mój zmysł węchu. Nienawidziłam go. Nienawidziłam go, ponieważ przywoływał te wszystkie wspomnienia, o których tak desperacko próbowałam zapomnieć, spychając je gdzieś w odmęty podświadomości, aby nie mogły wydostać się już dłużej na powiechnię.
Stalowe oczy mężczyzny skupione były teraz na mojej osobie, dokładnie lustrując moją twarz, wyrażającą czyste zdenerwowanie. Jego szczęka cały czas była mocno zaciśnięta, jednak ten szelmowski uśmieszek pojawił się na ustach bruneta, jakby mimo wszystko, nie mógł odpuścić sobie wyprowadzenia mnie z równowagi jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, dlaczego Bucky zachowywał się aż tak pretensjonalnie, wydając się, jakoby fakt, że się tutaj spotkaliśmy po tylu miesiącach, nie był dla niego niczym szokującym, czy nawet w pewnym sensie pozytywnym. Albowiem Barnes postępował dokładnie tak, jak w czasach, gdy szczerze się nienawidziliśmy i życzyliśmy sobie wszystkiego, co paskudne.
A może i jeszcze gorzej.
Gdyż wtedy nie mieliśmy se sobą żadnej wspólnej historii.
Dlatego wtedy nie bolało.
Nie. Teraz.
-To, czy są odpowiednie do bicia się, czy nie, to punkt widzenia, Barnes. - szepnęłam w odpowiedzi, poprawiając uchwyt na rączce noża, który z każdą chwilą wydawał się coraz to bardziej zawadzać mi w dłoni. - A to, że boisz się, że tutaj również skopię ci dupę, tak jak w tej cholernej windzie, to zupełnie inna sprawa.
Prześmiewcze prychnięcie raz jeszcze wydostało się z ust bruneta, jednak po chwili jakiakolwiek oznaka zadowolenia, czy ironii zniknęła z jego twarzy, a w zamian wstąpiła na nią coś w rodzaju irytacji połączonej z determinacją. Robiąc jeszcze jeden, finalny krok w moją stronę, jeszcze bardziej wręcz wciskając mnie w tą przeklętą ścianę, Bucky spojrzał na mnie prowokująco, a ostrze noża mocniej wbiło się w jego żuchwę, przejeżdżając jednocześnie po jego gęstym zaroście.
CZYTASZ
Knives And Lust - Bucky Barnes
Fanfiction'Zmieniliśmy się. Zmieniliśmy się, a mimo to oboje nadal byliśmy tak samo popsuci, dlatego, że nasza wzajemna nienawiść odrodziła się na nowo, tym samym ciągnąc nas za sobą na samo dno. A może wcale o nienawiść nie chodziło?' Josie Bennet i Bucky Ba...