Rozdział 14

1.8K 93 109
                                    

Dzisiaj bardziej soft oraz domestic, niech nasi bohaterowie troszkę sobie odpoczną.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

-Ten pomysł nie ma żadnego sensu, Bennet.

Bucky powiedział już chyba tysięczny raz w ciągu ostatnich trzydziestu minut, jednocześnie manewrując po zatłoczonym parkingu w poszukiwaniu chociażby skrawka wolnego miejsca. Można było powiedzieć o mężczyźnie doprawdy mnóstwo rzeczy, jednak talentu do prowadzenia auta nie można było mu odmówić. Gdybym była na jego miejscu, zapewne już wyklęłabym wszystkie istoty żyjące w same kręgi piekielne, gdyż nienawidziłam poruszać się po zatłoczonych przestrzeniach, w szczególności w tak dużym samochodzie, jakbym był Range Rover. A Barnes, jakby nigdy nic, lawirował pomiędzy maszynami, jak gdyby w ogóle nie obawiał się tego, że zaraz będzie musiał skręcić w kolejną, tym razem jeszcze węższą uliczkę.

Zaciskając na jego słowa dłonie w pięści, wypuściłam z płuc głębokie westchnięcie i spojrzałam na bruneta ostentacyjnie, tym samym uciskając sobie nasadę nosa. Ten sam, piekielny, temat, ciągnęliśmy już nie wiedziałam, który raz, jednak, kiedy znów słyszałam, jak Bucky marudził pod nosem na temat tej całej, wymyślonej przeze mnie, koncepcji, pewna żyłka w moim środku pękała odrobinę mocniej.

-Nie, Barnes, ten pomysł ma jak najbardziej sens, po prostu ci się nie podoba, bo będziemy musieli chodzić po tym całym festiwalu. I zanim cokolwiek powiesz... - przerwałam wskazując na niego palcem wskazującym, ponieważ już mogłam zauważyć, że ten chciał mi przerwać. Bucky, mierząc mnie twardym spojrzeniem, przewrócił oczami i pokręcił przecząco głową. - ... mi też nie uśmiecha się uczestniczyć w tym całym cyrku, ale co innego chcesz niby w tej sytuacji zrobić? - zapytałam, patrząc na Barnesa wyczekująco.

James mocniej zacisnął kierownicę i słuchając mojej wypowiedzi, przejechał na sam koniec uliczki, jednocześnie parkując auto na trawie, tuż obok małego zbiorniczka wodnego. Zgasiwszy silnik, wyjął kluczyki ze stacyjki i wsadzając je sobie do kieszeni spodni, oparł się na fotelu kierowcy, jakby ta kilkuminutowa przejażdżka oraz rozmowa niezmiernie go zmęczyła.

Cóż, też by mnie zmęczyła, gdybym była taką upartą cholerą.

-Iść do lasu obok i obserwować magazyn tak długo, aż nie będę zadowolony z tego, co na jego temat będę w stanie wypatrzeć, pojechać do hotelu i wrócić jutro o zmroku. - Bucky zaczął, a ja, słysząc to kolejny już raz, zamknęłam na chwilę oczy, aby przetrawić jego wypowiedź, gdyż jeszcze moment, a dosłownie zacznę sobie wyrywać wszystkie włosy z głowy, bo do tego człowieka nic kompletnie nie docierało. - Ta cała otoczka nie jest do tego potrzebna, Bennet, tylko będziemy tracić niepotrzebnie czas. - dodał monotonnym głosem, widocznie zmordowany ową dyskusją, co znów takie dziwne nie było, bo powtarzaliśmy te same kwestie od jakiejś godziny i ja również byłam już wyczerpana.

Oparłam się więc o swe ręce, które położyłam na kolanach, nie wiedząc, czy miałam zacząć wrzeszczeć, nie odzywać się w ogóle, czy najlepiej rozpłakać się z niemocy.

Do niego mówiło się doprawdy jak do diabelnej ściany.

Zamiast jednak robić to wszystko, na co miałam ochotę, zabutelkowałam wszelkie emocje głęboko w sobie i poprawiłam włosy, które opadły mi na twarz. Odwróciwszy się całym ciałem w stronę Buckiego, który na mój nagły ruch, zwrócił w mym kierunku swą głowę, rzucając mi bardzo wątpliwy wzrok, postanowiłam wszystko jeszcze raz, tym razem aczkolwiek już ostatni, wytłumaczyć mu cały mój plan.

-Tracić niepotrzebnie czas? Na co niby? Na to, żebyśmy wrócili do hotelu i, nie wiem, żebym ja czytała wesoło książkę, a ty zabijał szczeniaczki i siedział w ciemności? - cisnęłam retorycznie, na co wyraz twarzy Buckiego diametralnie zmienił się z politowanego w tak znudzony, gdy zorientował się do czego pięłam, że jego brwi na raz uniosły się ku górze. - Poza tym, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, że jeśli zaczęlibyśmy właśnie teraz koczować w lesie, obok którego, pragnę zaznaczyć, dzieje się festiwal pełen ludzi i patrzeć przez lornetkę na ten przeklęty bunkier, wyglądalibyśmy, jak jakaś dwójka psychopatów, Bucky. Czasami musisz wtopić się w tłum i zagrać swoją rolę, niż na upartego iść do przodu po trupach. - powiedziałam, modląc się do samego Boga, aby mężczyzna przestał się w końcu na ten temat wykłócać.

Knives And Lust - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz