Rozdział 7

2.2K 148 162
                                    

–Nienawidzę tego miejsca z całego serca.

Bucky warknął pod nosem, kiedy ze spuszczonymi głowami, aby nie rzucać się za bardzo w oczy, szliśmy w stronę sklepu z elektroniką, chcąc jak najszybciej załatwić to, co mieliśmy załatwić i usunąć się z tej galerii raz na zawsze, zanim zbiry Hydry zdążą wparować tutaj z toną broni, która miała na celu wysłanie nas w odwiedziny na herbatkę do samej śmierci. Spoglądając więc na niego przelotnie, dostrzegając jednocześnie jak bardzo patrzył na wszystko i wszystkich spod byka, parsknęłam cicho pod nosem, ponieważ obserwowanie bruneta w tak zwykłych, codziennych czynnościach, jak na przykład chodzenie wśród ludzi po pasażu handlowym, było wręcz nienaturalne. Barnes pasował tutaj niczym słoń do składu porcelany i dosłownie każdy jego ruch, czy fuknięcie na daną sytuację, wyraźnie o tym przypominało.

Unosząc więc w górę brwi, zaczęłam rozglądać się po hali, czy czasem to, że Bucky zachowywał się niczym ktoś, to najchętniej wysadziłby to całe pomieszczenie w powietrze, nie wzbudziło ciekawskich lub przerażonych spojrzeń klientów. Naprawdę ostatnie czego w tym momencie potrzebowaliśmy to, aby przerażona staruszka wezwała na nas ochronę tylko i wyłącznie dlatego, że Barnes spojrzał na nią jakby chciał ją przedwcześnie wysłać do grobu.

–Nie przesadzaj, jesteś tutaj dopiero od jakiś pięciu minut. – mruknęłam, utrzymując na ustach pogodny uśmiech, aby dla osoby z zewnątrz, wyglądało to jakbyśmy przeprowadzali normalną, codzienną rozmowę. Co naprawdę w tej chwili było niemalże niewykonalne, zważywszy na upartość oraz zawziętość bruneta. – I przestań w końcu gapić się na wszystko jakbyś chciał zmieść tę galerię z powierzchni ziemi Barnes, bo, i tutaj cię zaskoczę, w cholerę nam to nie pomaga. – sarknęłam dodatkowo w jego stronę, czując, jak z każdą sekundą stres zaczyna coraz bardziej wchodzić do mojej głowy.

–Po pierwsze, to o pięć za dużo, a po drugie, Bennet, jeśli jeszcze raz usłyszę tę idiotyczną melodyjkę wydobywającą się z głośników, to przysięgam, że to zrobię. Od tego jazgotu na łeb można dostać. – Bucky odpowiedział mi podirytowanym głosem, jednocześnie zaciskając dłonie, okryte skórzanymi rękawiczkami, w pięści.

Wzdychając przeciągle i mając wrażenie, że cierpliwość w coraz szybszym tempie opuszcza całe moje ciało, skręciłam w lewo, dając Buckiemu znać, żeby zrobił to samo. Kręcąc głową, próbowałam zachować chociaż ostatnie resztki samokontroli, ponieważ wszystko, co stało się w tym dzisiejszym, cholernym dniu, sprawiło, że czułam się jakby mnie ktoś dosłownie potyrał po dnie oceanicznym jednocześnie wystawiając na jakąś przeklętą próbę, której za nic w świecie nie byłabym w stanie przejść. Zdawałam sobie sprawę, że pewnie oboje działaliśmy sobie na nerwy, jednak musieliśmy grać nasze role chociaż w małym stopniu, gdyż na tę chwilę, zdecydowanie nie wyglądaliśmy jak zwyczajni klienci galerii, a raczej niczym dwójka najemników, mająca zamiar zrobić zaraz z tego miejsca jedno, wielkie pobojowisko. Zwierzchnikiem nie był również nasz wygląd, gdyż zdecydowanie prezentowaliśmy się, jakbyśmy pewnie dopiero co wyszli z piekła, co mówiąc szczerze, nie odbiegało to znów tak mocno od prawdy.

–Boże, jak na swoje lata jesteś niesamowicie marudny. – skomentowałam, chowając swe ręce do kieszeni spodni. Orientując się, że Bucky spogląda na mnie tymi mroźnymi, stalowymi oczami, również zerknęłam w jego kierunku, odwzajemniając znudzone spojrzenie, pełne czystej, nieskażonej pogardy. Zaciskając szczękę, mężczyzna zmrużył oczy, dając mi tym samym nieme ostrzeżenie, abym nie kontynuowała swej wypowiedzi, jednak chyba nie byłabym sobą, gdybym po prostu odpuściła tak niesamowitą okazję. – A to w końcu dziwne, bo ludzie w wieku 107 lat z reguły nie narzekają na wszystko, co popadnie. W zasadzie mało co w ogóle robią, bo przeważnie nikt nie dożywa aż tak sędziwego wieku. Więc gratulacje Barnes, po sprawdzeniu pendrive'a możemy iść do sklepu i kupić ci gratulacyjny magnez, to sobie przykleisz na lewą rękę. – mówiąc to, pewna myśl wpadła mi do głowy, więc czując się jakbym była trzyletnim dzieckiem, moje oczy otworzyły się niczym piłki golfowe, a ja sama niemalże parsknęłam śmiechem, na to, co miałam zamiar za moment wyznać. – W sumie można by powiedzieć, że jesteś jak taka jedna, wielka, chodząca lodówka; zimna i magnetyczna. Po prostu czego chcieć więcej, co?

Knives And Lust - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz