Czasami w życiu każdego człowieka następował taki moment, kiedy czuło się tak dużo emocji, że miało się wrażenie, jakoby głowa miała zaraz dosłownie wybuchnąć. Jakby wszystko w niej krzyczało, nakładając się na siebie w tak szybkim oraz tak zatrważającym tempie, że nawet pomimo, iż organizm chciał jakkolwiek zareagować, ten przeklęty umysł nijak na to nie pozwalał. I nie mówiłam tutaj o byciu zdezorientowanym, czy też dość skołowanym, nie mogąc zdecydować się na to, czy dominującym afektem w danej chwili była złość czy też rozpacz, lub na odwrót; podniecenie czy szczęście. Mówiłam tutaj o czymś zupełnie innym; o emocjach tak wielu oraz tak bardzo ze sobą niewspółgrających, że nie dość, iż zupełnie mieszały w głowie, to na dodatek osoba przeżywająca je, miała wrażenie, że była niczym niesprawne auto, które nagle stanąwszy na samym środku drogi, rozświeciło się tysiącem malutkich lampek, sygnalizujących, że wszystko w czterokołowcu było nie w porządku.
I właśnie w tej chwili dokładnie tak się czułam.
Jak jakieś cholerna, niesprawna, maszyna.
Całe moje ciało było jednocześnie z zewnątrz zimne, jakbym dopiero co zanurzyła się w lodowatej wodzie; opuszki palców mrowiły nienaturalnie, szczęka delikatnie drgała za każdym razem, kiedy tylko lekko ją rozluźniałam, a kolan, na których klęczałam wręcz nie czułam, gdyż wżerały się w podłogę tak mocno, że zaraz drzazgi z podłogi przebiją się zarówno przez brązową wykładzinę, jak i materiał spodni, i wbiją się w znieczuloną skórę. Z drugiej jednak strony, w mym środku wszystko było tak niesamowicie gorące, jakby moje wnętrzności dosłownie topiły się w lawie, przepływającej mi teraz przez żyły, a ja sama niknęłam w tym pokoju, rozpływając się od wszechobecnego żaru.
"Mówiłem ci Bennet, że sprowadzę cię dzisiejszej nocy na kolana."
Te parę pieprzonych słów wciąż odbijało się echem w mojej głowie, robiąc w niej zupełny rozgardiasz; moje kończyny drętwiały, usta chciały mimowolnie się rozchylać, w umyśle panował chaos, a w podbrzuszu wytworzył się tak wielki supeł, że fakt, iż nie padłam jak długa na podłogę, było jakimś pierdolonym cudem. Gdyż, cholera, nie podobało mi się to. Wszystko w środku mnie krzyczało, domagając się wolnej, słodkiej zemsty, w której patrząc na dolę Buckiego, napawałabym się tym, że to ja byłam górą. I dosłownie i w przenośni. Aczkolwiek reakcja mojego organizmu...
Reakcja mojego organizmu była doprawdy daleka od tej, dziejącej się w moim mózgu.
I przerażało mnie to.
Mój Boże, dlaczego, niczym rasowa idiotka, za każdym razem pakowałam się w tego typu cholerne sytuacje?
Bo byłam, może, kurwa, rasową idiotką.
-Co, Josie, już nic ciekawego nie masz do powiedzenia? - Bucky sarknął tym swoim iście irytującym głosem, który świdrował mi w głowie niczym jakieś diabelne wiertło. Zaciskając zarówno pięści, jak i dłoń, spojrzałam na niego pełnym nienawiści wzrokiem, chcąc zmieść go z powierzchni ziemi najlepiej samym spojrzeniem.
Gdyż wszystko w nim teraz tak mocno działało mi na nerwy, że jeszcze sekunda, a stracę nad sobą panowanie, albo oszaleję, postradam zmysły i dosłownie wybuchnę, ponieważ ciśnienie tak bardzo podskoczyło mi w górę, że zaraz nie będzie czego zbierać, kiedy pęknie mi żyłka.
Jego przenikliwe oczy, normalnie mające barwę jasnej stali, były aktualnie tak ciemne, że przypominały kolorem dwa węgielki; tęczówka mieszając się ze źrenicą dawały wrażenie, jakby oczy Buckiego były bezkresną tonią, w której łapałam się na wpatrywaniu o moment za długo. Brązowe włosy, przez to, że mężczyzna był lekko schylony, spadały mu na czoło, zasłaniając nieznacznie twarz, której mimika wydawała się wręcz ze mnie kpić. James uśmiechał się szelmowsko, będąc tak pewnym siebie oraz tak z siebie dumnym, jakby ktoś właśnie wręczył mu nowiutką kolekcję lśniących pistoletów maszynowych. Cała jego sylwetka praktycznie emanowała dominacją oraz wyższością z tą zadartą głową, mocną postawą i uniesionymi brwiami, jakby był już stuprocentowo przekonany o własnej wygranej.
CZYTASZ
Knives And Lust - Bucky Barnes
Fanfiction'Zmieniliśmy się. Zmieniliśmy się, a mimo to oboje nadal byliśmy tak samo popsuci, dlatego, że nasza wzajemna nienawiść odrodziła się na nowo, tym samym ciągnąc nas za sobą na samo dno. A może wcale o nienawiść nie chodziło?' Josie Bennet i Bucky Ba...