Rozdział 2

193 11 0
                                    




Z kubkiem herbaty usiadłam na kanapie w salonie. Od wyjazdu siostry minęło trzy dni. Od tego czasu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Okres przed świąteczny i świąteczny był bardzo intensywny. Święta odbywały się u nas w domu zaraz po odbyło się nasze wesele w ogrodzie. To był magiczny i intensywny czas. Co chwila coś się działo. Córki siostry biegały i szalały po całym domu. Śmiechy, krzyki to wypełniało nasz dom.  Teraz panowała głucha cisza. Czułam się dziwnie i obco.

            Przed sobą miałam stertę ślubnych prezentów, które czekały na rozpakowanie. Nie mogłam się za to zabrać odkładałam to na później. Chyba przyszedł na nie czas. Odstawiłam kubek na stolik po czy uklękłam na dywanie.

            - Co robisz? - odwróciłam się za siebie przez ramię. Za mną stał Kevin.

            - Biorę się za rozpakowywanie prezentów. Pomożesz mi?

            - Może później. – podszedł do mnie z uśmiechem na ustach. Załapał mnie za dłoń i pociągnął do góry. – Teraz wolę zająć się moją żoną. – uwielbiałam, kiedy tak do mnie mówił. Usiadł na kanapie, a ja na jego kolanach okrakiem. Rozchylił mój sweter, pod którym miałam białą bawełnianą koszulkę. Kciukami drażnił wypukłości na bluzce. Otarłam się o jego wypchane krocze, kiedy zsunął moją koszulkę, a językiem liznął brodawkę po czym ją zassał. Wplotłam dłonie w jego włosy i przycisnęłam go mocniej do siebie. Moje biodra coraz mocniej ocierały się o niego. Nagle rozbrzmiał się mój telefon.

            -Telefon! – jęknęłam wyginając plecy w łuk do tyłu

            -To nic ważnego. Nigdzie cię nie puszcze. - kontynuował pieszczoty moich piersi tak jak ktoś intensywnie się do mnie dobijał.

            - Może to coś ważnego. – jęknęłam przeciągle, kiedy jego dłoń wsunęła się w pod moje leginsy. Ktoś nie dawał za wygraną. Niezadowolony pozwolił mi wstać. W drodze do holu, gdzie na wyspie leżała moja torebka poprawiłam bluzkę. Kiedy wygrzebałam telefon z torebki przestał już dzwonić.

            - Alicja, Sophie urodziła. - Kevin wybiegła za mną by przekazać mi dobre wiadomości.

            - Jak to, kiedy już? Termin miała za kilka dni... - powiedziałam zmartwiona.

            - Spokojnie. - musiał zauważyć moją konsternację. – wszystko jest dobrze. Adam właśnie zadzwonił. Mają dwóch ślicznych chłopczyków. Popatrz wysłał zdjęcia.

            - Dwóch? – zdziwiłam się - Mają bliźniaki?

            - Na to wygląda. -  zafascynowany oglądał zdjęcia niemowlaków z łezką w oku. Taki twardziel jak on wzruszył się. Pod skorupą twardego, stanowczego faceta był mój Kevin. Ciepły, czuły wrażliwy. Ten, którego kocham najbardziej. Chciałabym dać mu wymarzone dziecko. Na które oboje zasługiwaliśmy po tym jak straciliśmy nasze pierwsze. Z czułością otulił mnie swoimi ramiona.

            W ciągu dziesięciu minut zebraliśmy się i pojechaliśmy do prywatnej kliniki, gdzie leżała Sophie. Wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą. Obok łóżka siedział Adam.

            - Mamy dwóch synów! – powiedziała zmęczonym głosem, kiedy nas zobaczyła.

            - Gratuluję. – podeszłam do łóżka i ucałowałam ją w czoło. Po czym zerknęłam na dwa malutkie zawiniątka leżące obok w łóżeczkach. – są idealne. – powiedziałam łamiącym się głosem.

Wszyscy byliśmy w ogromnym szoku. Przyjaciółka zamiast jednego synka miała dwóch. Ponoć u Adama w rodzinie były bliźniaki.

Przez wczorajsze szybsze narodziny bliźniaków odłożyłam rozpakowywanie prezentów. Dziś z rana postanowiłam się w końcu za nie zabrać. Usidłam na dywanie po turecku pod choinką. Wyglądało jak by Mikołaj po raz kolejny nas odwiedził i zostawił prezenty. 

            Mieliśmy mnóstwo kartek z życzeniami przegadałam jedną po drugiej, kiedy skończyłam. Otworzyłam pierwsze pudełko. W środku było jeszcze jedno pudełka tylko, że drewniane, a w nim butelka whisky. Nie znałam się na tego typu trunkach, ale gdy zerknęłam na datę 1962.  Odstawiam ją ostrożnie na bok. Musiało być drogie.

            - Nawet nie pytam co robisz. – Kevin usiadł za mną – a ty nie pytaj, czy ci pomogę, bo tego nie zrobię. – zaśmiał się w moje włosy. Jego dłonie powędrowały pod moją koszulkę. Złapał moje piersi. – musimy dokończyć to co wczoraj zaczęliśmy.

            - Dokładnie – uśmiechnęłam się. – prezenty same się nie rozpakują. Musimy to w końcu zrobić.

            - Nie. - przychyliłam głowę w bok, kiedy jego usta zetknęły się z moją szyją to był mój czuły punkt. – mam gdzieś te prezenty. - Wsunął mi dłoń w majtki. Już wiedziałam, że to musi poczekać.

            - Dzień dobry. – usłyszałam za nami surowy ton mojego teścia. Moja twarz zapłonęła. Czy on musi za każdym razem nas zaskakiwać. Był chodzącą antykoncepcją. Jego twarz nigdy nie okazywała żądnych emocji.  Była kamienna jak posąg. Wzrok przeszywał od szpiku kości. Zawsze schludnie ubrany w czarny garnitur. Buty błyszczały się z daleka. Był wysoki postawny jak Kevin, który miał jego oczy. Siwizna na skrzętnie zaczesanych włosach do tyłu. Chyba nigdy nie poczuje się w jego obecności swobodnie.

            - Tato? - Kevin odsunął się ode mnie. – co tu robisz?

            - Musimy porozmawiać. – przez cały czas siedziałam tyłem do niego. Było mi wstyd w jakiej sytuacji nas przyłapał.

            - Kevin... - jęknęłam zawstydzona, kiedy usłyszałam kroki teścia.

            - Nic się nie stało. Niczego nie widział. – pocałował mnie głowę po czym wstał i zniknął za drzwiami.

            Miałam złe przeczucia. Te niespodziewane wizyty nie kończą się dobrze. Kevin jest po nich podenerwowany i jakiś inny.

            Pomiędzy prezentami znalazłam kopertę zaadresowaną jedynie do mnie. Zaciekawiona otworzyłam ją.  To, co znalazłam w środku było jak wbicie tępego sztyletu prosto w serce. Nie mogłam złapać oddechu.

Alicja w Krainie Samotności. Tom II z serii Szukając szczęścia. ZAKOŃCZONE❤️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz