... podsumowując, z przykrością muszę przekazać, że nie została Pani zakwalifikowana do leczenia w klinice w Tel Awiw.
Z poważaniem
prof. Yosef YardenNie wiem, ile już razy przeczytałam to ostatnie zdanie obszernego maila od profesora z Izraela, ale od pół godziny nie robiłam nic innego, tylko wpatrywałam się w monitor komputera i próbowałam pogodzić się z tym, co mi odpisano. Poczułam ucisk w żołądku, bo przez ostatnie dni nie robiłam nic innego, tylko snułam plany na temat mojego leczenia w Izraelu. W pewnym momencie zaczęłam wierzyć w to, że tam mi pomogą, niestety rzeczywistość okazała się brutalniejsza. Pozostały mi tylko dotychczasowe leki i modlitwa.
A chciałam tylko wyzdrowieć.
***
Siedziałam na ławce w parku, mając gdzieś to, że było minus dziesięć stopni na dworze, a mój telefon od pół godziny non stop wibrował w kieszeni od spodni. W końcu przecież kiedyś się rozładuje. Wyszłam z domu przed południem, żeby pomyśleć, co dalej. Jeszcze nie powiedziałam ani rodzicom, ani Constantinowi, że dostałam negatywną odpowiedź z Izraela. Szansę na leczenie u profesora Yardena przekreśliło krwawienie z przewodu pokarmowego. Po analizie dokumentacji medycznej zespół lekarzy podjął decyzję, że nie przyjmą mnie na leczenie, bo chemioterapia, którą stosowali, mogłaby przyczynić się do kolejnego krwawienia. Byłam załamana tą odpowiedzią. Cały czas wierzyłam, że polecę do Izraela, a tymczasem musiałam pogodzić się z porażką. Nawet tam nie dawali mi szans na wyleczenie. Jak sama miałam uwierzyć w to, że uda mi się pokonać chorobę, skoro nie wierzyli w to jedni z najlepszych profesorów na świecie?
Podkuliłam nogi, obejmując je rękoma i zapłakałam głośno, bo nic innego mi nie pozostawało. W starym parku przynajmniej nikt mnie nie widział, ani nie słyszał, więc mogłam dowoli wylewać łzy. W środku byłam rozdarta. Nie wiedziałam, czy w ogóle był sens, żeby dalej ciągnąć to kosztowne leczenie. Może lepiej by było, gdybym uzbierane pieniądze przekazała bardziej potrzebującej osobie z realnymi szansami na wyzdrowienie?
— Silke. — Zastygłam w bezruchu, słysząc przy sobie głos Constantina, by po chwili spojrzeć na niego zapłakanymi oczami. Chłopak zasmucił się, po czym usiadł obok mnie. Zamiast w radości spędzić z nim te dni, które pozostały mu do kolejnego wyjazdu na zawody, znowu był tylko smutek i płacz.
— Co się dzieje? Dlaczego nie odbierasz? — dopytywał, obejmując mnie ramieniem, a ja ponownie głośno zapłakałam.
— Kotek, co jest? — wyszeptał brunet, przytulając mnie mocno.— Nie chcą mnie tam. — Wyłkałam.
— Gdzie?
— W Izraelu. Wczoraj dostałam odpowiedź. To koniec, Constantin — powiedziałam, wtulając się w bruneta. Potrzebowałam jego bliskości, żeby ukoił mój wewnętrzny ból.
— Spokojnie, przecież są jeszcze leki. Działają, więc wszystko będzie dobrze — mówił, gładząc mnie po plecach. Nie byłam pewna, czy same leki coś zdziałają. Ta choroba była tak podstępna, że mogłam spodziewać się wszystkiego, co mnie przerażało.
— Nie wiem, czy jest sens, żeby dłużej to ciągnąć. Po co marnować takie pieniądze?
— Silke! Ogarnij się! — Wzdrygnęłam się, gdy Constantin zaczął krzyczeć. Odsunęłam się i spojrzałam na niego zdezorientowana. — Obiecałaś, że się nie poddasz. Nie możesz mi tego zrobić. Rozumiesz? — mówił, chwytając moją twarz w swoje dłonie. Patrzył mi głęboko w oczy ze zbolałą miną. — Kocham cię, kocham cię, kocham cię. — Powtarzał, zbliżając usta do moich, po czym złożył na nich krótki pocałunek i oparł się czołem o moje. — Nie pozwolę ci się poddać — dodał, a ja rozpłakałam się, wtulając się w chłopaka.
— Już, spokojnie — wyszeptał. — Domyślam się, że jesteś tym wszystkim wyczerpana i psychicznie, i fizycznie, ale leki ze Stanów działają, więc nie możesz teraz tego przerwać. Silke, jeszcze kilka miesięcy i wrócisz do zdrowia.
CZYTASZ
Ławka [Constantin Schmid] ZAKOŃCZONE
FanfictionSilke i Constantin - przyjaciele od dziecka. Niestety wspólnie spędzona noc powoduje, że dziewczyna odsuwa się od chłopaka. Schmid przez miesiąc próbuje spotkać się z nią, ale ona nie wykazuje entuzjazmu w tej kwestii. Gdy chłopak traci nadzieję, że...