20. Tylko nie rycz, maluchu

179 40 52
                                    

Constantin przytulił mnie mocno, całując w głowę, gdy zaczęłam płakać. Po prostu przytłoczyły mnie emocje, które mi towarzyszyły. Bliskie mi osoby patrzyły na mnie i śpiewały sto lat. Myśl, że to mogą być moje ostatnie urodziny, sprawiła, że kompletnie się rozkleiłam. To dlatego nie chciałam żadnej imprezy, bo wiedziałam, że tak to się skończy.

— Czego ryczysz, maluchu? — wyszeptał Constantin, tuląc mnie mocno.

— Proszę cię, nic nie mów — odparłam cicho.

Po chwili podeszła do mnie mama i podała mi chusteczkę. Wytarłam łzy i nos, po czym przytuliłam ją. Goście patrzyli na mnie, uśmiechając się lekko, a następnie zaczęli do mnie podchodzić, żeby złożyć życzenia i dać prezenty. Było bez całowania w policzki. Mama od razu zainterweniowała, bo bała się, że przez obniżoną odporność, mogłabym coś złapać, gdyby obcałowało mnie prawie dwadzieścia osób.
Constantin odkładał prezenty na przyszykowane miejsce, a kilka minut później podeszliśmy wszyscy do nakrytych stołów. Zanim usiedliśmy  na krzesłach, goście wzięli kieliszki do dłoni i wznieśli toast, a ja czułam, jak do moich oczu, znowu zaczęły napływać łzy.

— Tylko nie rycz, maluchu — szepnął mi do ucha Constantin, przyciągając mnie do swojego boku.

Cały czas nie odstępował mnie na krok. Westchnęłam przeciągle, żeby się uspokoić. Zgromadzone osoby napiły się wina, a ja soku jabłkowego, po czym usiedliśmy przy stole, żeby zacząć jeść. Zrobił się mały gwar, gdy goście zaczęli ze sobą rozmawiać, a w tle cicho grała muzyka. Spojrzałam na Constantina i uśmiechnęłam się ciepło w jego kierunku.

— Dziękuję za tę imprezę — powiedziałam cicho. — To najlepszy prezent — dodałam, a chłopak puścił m oczko.

— Wiadomo, bo ode mnie — zaśmiał się. — A teraz jedz, a nie tylko po ludziach się rozglądasz.

— Po prostu niektórych długo nie widziałam — odparłam, cicho wzdychając.

Kiedy zaczęły się moje problemy ze zdrowiem, coraz mniej odwiedzałam rodzinę, a gdy zaczęłam przyjmować chemię, było z tym jeszcze trudniej. Mama ciągle się bała, że ktoś mnie zarazi. Nawet jak Philip gdzieś nas zawoził, to robiła dokładny wywiad, czy na pewno jest zdrowy. Trochę to było męczące, ale rodzina rozumiała i nie mieli o to pretensji, co pokazali, pożyczając nam pieniądze, żebyśmy mogli wysłać próbki guzów do Stanów Zjednoczonych, bez tego nie mogłabym nawet marzyć o rozpoczęciu nowego leczenia, które było dla mnie jedyną nadzieją. Z niecierpliwością, a jednocześnie ze strachem oczekiwałam pierwszego dnia kontroli po miesięcznej kuracji. Tak bardzo chciałam, żeby te leki coś dały. Nawet niewielka zmiana w wynikach, byłaby dla mnie jakąś nadzieją.

— I jak ci się podoba, córeczko? — zapytała mama, gdy podeszła do mnie po jedzeniu.

— Nigdy nie sądziłam, że będziecie umieli utrzymać takie coś w tajemnicy — zaśmiałam się.
Teraz już wiedziałam, że te ostatnie zakupy były z myślą o dzisiejszym wieczorze.

— Nie jesteśmy takimi paplami, jak ty — odezwał się tata, a ja zrobiłam naburmuszoną minę, by chwilę później uśmiechnąć się szeroko.

— Po kimś to mam — odezwałam się, patrząc na niego znacząco.
Pod względem charakteru byłam jak on. Gdy w dzieciństwie dużo mówiłam, mama zawsze podkreślała, że jestem jak ojciec. Nawet ona tyle nie mówiła. Potem gdy dorastałam i bacznie mu się przyglądałam, zaczęłam dostrzegać coraz więcej wspólnych cech, które potwierdzały, że byłam czystą kopią ojca.
Po krótkiej rozmowie rodzice poszli do wujostwa, a do mnie i Constantina podeszła Tabea.

— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko mojej obecności? — zapytała, uśmiechając się lekko, a ja pokręciłam głową.

— Co u Erin? — zapytałam. Byłam ciekawa, co porabiała i jak toczyło się jej życie.

Ławka [Constantin Schmid] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz