22. Nie zostawisz mnie, Silke

189 40 31
                                    

Otworzyłam oczy, oddychając płytko. Miałam wrażenie, jakby ktoś zabierał mi dostęp do tlenu. Czułam ciężkość w klatce piersiowej i nie wiedziałam, co było tego powodem. Pociągnęłam nosem, czując charakterystyczny zapach.

Byłam w szpitalu.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam. Po chwili zauważyłam rodziców, którzy stali za przeszklonymi do połowy drzwiami. Mama była podenerwowana, a tata próbował ją uspokoić. Gdy zobaczyli, że na nich patrzyłam, przykleili się do szyby i uśmiechnęli lekko.  Zastanawiałam się, dlaczego do mnie nie wchodzą. Wszystko do mnie doszło, kiedy zobaczyłam lekarza, który miał na sobie ubranie ochronne - fartuch, maseczka, czepek na głowie.

Byłam w izolatce.

Zapłakałam cicho, kryjąc twarz w dłoniach i zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Coś było nie tak. I to bardzo nie tak. Lekarz wszedł do środka, uśmiechając się lekko do mnie. Chociaż nie widziałam jego ust, to oczy zdradzały wszystko.

— Dzień dobry, Silke — odezwał się, stając przy moim łóżku.

— Dzień dobry — odpowiedziałam, ścierając łzy z policzków. — Co się dzieje? Dlaczego leżę w izolatce?

— Masz bardzo złe wyniki krwi, musieliśmy cię odseparować od innych, bo możesz łatwo podłapać jakąś chorobę. Podaliśmy ci kroplówkę, a za pół godziny przetoczymy pierwszą jednostkę krwi.

— Przetoczenie? — zapytałam płaczliwym głosem.
Co się działo? Przecież dwa tygodnie temu miałam robione badania i nie były takie złe, jak na moją chorobę, a teraz mówiono mi o przetaczaniu krwi. Czy to przez te wymioty? Może i było w nich trochę krwi, ale czy aż tyle, żebym miała przez to takie problemy?

— Musimy — odparł lekarz, posyłając mi ciepłe spojrzenie. Zawsze był dla mnie miły, a w duchu pewnie przeklinał to, że znowu zawracałam im głowę i mieli przeze mnie pełno roboty.
— Dzwoniliśmy do twojego lekarza prowadzącego, postawimy cię tu na nogi i potem od razu przetransportujemy do kliniki. — Przymknęłam oczy, wbijając głowę w poduszkę. Dlaczego? Dlaczego, gdy już zaczynało być dobrze, coś musiało się zepsuć?
— A teraz, jak na spowiedzi. — Otworzyłam oczy i spojrzałam na lekarza, słysząc jego poważny ton głosu. — Mówisz, od kiedy źle się czujesz i jakie miałaś objawy gorszego samopoczucia. Twoja mama mówiła, że schudłaś kilka kilogramów. — Zacisnęłam zęby, po czym zaczęłam opowiadać wszystko lekarzowi.
Nie miałam już innego wyjścia. Wiedziałam, że rodzice będą na mnie źli, gdy dowiedzą się prawdy. Najbardziej bałam się tego, że mama zrezygnuje z podjęcia pracy, a nie chciałam tego. Najwidoczniej wyzdrowienie nie było mi pisane. Wiedziałam, że będę musiała zrobić wszystko, żeby przekonać ją, aby nie zmieniała decyzji.

*

Leżałam na łóżku z podłączoną pierwszą jednostką krwi. Przy mnie krzątała się pielęgniarka, która wypełniana dokumentację i co rusz dopytywała o to, jak się czuję. Gdy mnie podłączyli i zaczęło się przetaczanie, czułam się gorzej, ale z każdą minutą, było lepiej. Dostałam też leki na żołądek, więc już tak bardzo nie bolał, ale czekała mnie jeszcze gastroskopia, żeby zobaczyć, co było przyczyną tak silnego bólu i krwistych wymiotów.
Z rodzicami jeszcze nie rozmawiałam, bo lekarz na razie zabronił im wchodzić, więc poprosiłam go o kartkę, bo chciałam napisać kilka słów do mamy. Poprosiłam ją, żeby nie mówiła nic Constantinowi, gdyby się z nią skontaktował. Widziałam jej niezadowoloną minę, gdy odczytała wiadomość, ale potem przytaknęła głową. Nie chciałam martwić Schmida. Zresztą był w innym kraju, więc tylko niepotrzebnie by się denerwował, a przecież czekały na niego kwalifikacje, a w następnych dniach konkursy. Nie chciałam, żeby się rozpraszał.

Ławka [Constantin Schmid] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz