-Co powiesz na mała grę? - Zaczęłam zaraz po wejściu na sale i opowiedzeniu o całym zajściu z wczoraj. Dziewczyna wysłuchała całe historie a na koniec zaczęła obrażać chłopaka od dupków głupków itd. - Jeśli się dostaniesz tu. - Postukałam czoło. - Wygrasz, jeśli nie przegrasz. Stawka pranie. Jedna wygrana jedno pranie zrobione za drugą. Deal? - Kiwnęła głową. Podałyśmy sobie dłonie i zaczęła się zabawa. - Masz 5 minut. - Wokół własnego umysłu stworzyłam wielki, gruby mur. Przed którego nawet Liam by się nie przedarł. Dziewczyna waliła pięściami w niego kopała. Próbowała wszystkich możliwych sposobów które nawet by mi nie przyszły na myśl.
-Jeden zero dla Sary. - Tym razem postawiłam na labirynt. Rozsiadłam się wygodniej na ławce. Polegał on na tym, że mogłeś bez końca po nim chodzić. Był bez końca. Dałam jej trzy minuty i kiedy ona męczyła się z przejściem zagadki, sama rozejrzałam się po jej umyśle. Nie miałam zamiaru zaglądać w wspomnienia i myśli. Pochodziłam sobie po korytarzach pełnych myśli, które aż kusiły, aby w nie zajrzeć. Po za tym nigdy bym nie przewidziała, że będziemy sobie nawzajem wchodzić do głów. Kiedyś nawet nie mogłyśmy. Może dlatego że ja się przed tym broniła. Teraz Irys mi ufała ja jej, proste.
Poczekałam do końca czasu i krzyknęłam;
-Wygrałam! Dwa zero dla Sary. - Dziewczyna podskoczyła na krześle.
-Jeszcze raz. - Powiedziała obruszona Ika.
-Widzę ze lubisz robić pranie. - Znowu labirynt. Teraz nawet nie próbowałam przeszkadzać. Zrelaksowałam się i czekałam na koniec czasu co chwile zerkając na zegarek z hello kitty. Po 5 minutach wyrzuciłam ją z "poczekalni".
-Jak ty to robisz? - Możliwe ze nawet głupie oraz najmniejsze wchodzenie do umysłu innego telepaty pomogło. Podobnie było w przypadku szukania więźniów u Natana.
Irys próbowała jeszcze wiele razy. Po 7 albo 8 przestałam liczyć. Próbowała do późnej godziny. Za każdym razem z takim samym rezultatem. Porażką.
-Skończymy na dziś. - Powiedziałam już lekko zaspana. Ziewałam, ponieważ dochodziła godzina 00;00. Niechętnie pokręciła głowa i obie ruszyłyśmy do pokoju.
Tym razem zamiast trąbki, zamiast Iki, obudziły mnie straszne zakwasy po wczorajszym treningu. Z dwóch złych rzeczy jedna musi myć dobra. Rano dostałam nowe ubrania. Parę zwykłych bluzek, spodni oraz mundur. Dokładnie taki sam jak wcześniejszy.
Na śniadanie była moja ulubiona papka. Zawsze lubiłam zapach cynamonu. Z trzech rzeczy dwie dobre to już więcej niż 50%.
-Jak dzisiaj znowu będziemy tyle biegać to zrobię krzywdę temu staruchowi. - Powiedział Rudy na salce treningowej.
-Znowu dzisiaj pobiegamy. -Tymi słowami przywitał nas staruszek. Nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. Dla nas był staruszkiem.
-Trzymam cię za słowo. - Szepnęłam mu na ucho.
-Ty Saro idziesz do szajbusa- Przybiłam z bogiem piąteczkę za dawanie mi szczęścia. Akurat dzisiaj los się do mnie uśmiechnął. Ten dzień od rana zapowiada się wspaniale. Jednak wiedziałam ze te badania nie będą najprzyjemniejsze.
-Dzień dobry. - Krzyknęłam na cały pokój, ponieważ nikogo nie wiedziałam. Przeleciałam po pokoju wzrokiem i nigdzie go nie było.
-Dzień dobry Saro. Gotowa? - Wychylił się za biurka. Nie byłam gotowa, ale dzisiaj wolałam być obiektem eksperymentów niż biegać kolejne kilometry. - Ten zabieg do najprzyjemniejszych nie należy. Podobno. Wszyscy na niego narzekają. Prawda Kacper? - Chłopak skądś krzykną tak. - Usiądź tu proszę. - Pokazał na krzesło. Zaczął przypinać mi ręce i nogi do fotele grubymi skórzanymi pasami. Przykleił mi jeszcze na czoło naklejki do których była podpięta maszyna. Do rąk wbił mi igły z rurkami. Ta maszyna wyglądała na przestarzałą. - Zaczynamy. - Wcisnął czerwony przycisk. Przez który w filmach wysadził by całe kraje.
Z każdej komórki ciała ulatywała ze mnie moc. Znajome uczucie. Przytłumiony krzyk, który tak spróbowałam stłumić wyrwał mi się z gardła obijając się o ściany laboratorium. Niespodziewanie maszyny ucichły, a ból ucichnął. U Natana dostałam trzy takie dawki. Jedna była do przeżycia.
-To już koniec, możesz iść. Tylko broń cię panie boże nie przemęczaj się. -Odpiął mnie. Przetarłam kilka spływających kropelek potu z czoła. Czułam się otępiała, obolała i zmęczona. Obolałe mięśnie plus pulsująca głowa. Nie mogę się zdecydować czy ten dzień jest wspaniały czy do dupy.
Wróciłam na salkę gimnastyczną. Wszyscy biegali nawet staruch. Sama usiadłam pod ścianą. Staruszek nadawał zabójcze tempo. Musiałam przyznać miał kondycję. W tym momencie cieszyłam się, że nie biegam razem z nimi. Jack i reszta wypluwali płuca.
-Dostawa przyjechała. - Szturchnęła mnie Ika w ramie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Powoli zaczęłam prostować zastałe stawy, które po kolei strzelały. Pozycja, w której zasnęłam nie należała do najwygodniejszych.
Na strzelnicy było już sporo żołnierzy, którzy zaciekawili się towarem. Niektórzy sprawdzali co było w pudłach i albo byli w niebo wzięci albo totalnie zawiedzeni.
-Ile nowych noży. - Należałam do osób raczej zachwyconych dostawą. Tak samo jak Ika. Ponieważ dostarczyli nowe snajperki. -Patrz Irys nawet szurikeny.
-Ty wiesz co mi się podoba, to - Wskazała na noże które właśnie trzymałam w ręce. Mnie bardzo ciekawiły małe nożyki. Takimi którymi się rzuca. Były również noże rumbo, motylki i pałki teleskopowe. Było też parę łuków. Przewiesiłam kołczan przez ramie a do ręki wzięłam ładnie zdobiony łuk. Podobno przy dobrej technice są śmiercionośne. Ciche w użyciu. Stanęłam przy tarczy. Napięłam cięciwę i strzeliłam. Idealnie w środek. Byłam idealnym przykładem urodzony w czepku. Większość w życiu szło mi łatwo.
-Nowy Robin Hood? - Zaśmiała się Ika. Nie spodziewałam się ze aż tak łatwo mi to pójdzie. Jednak druga strzała trafiła w 4, lecz jednak w tarcze.
-W nieruszający cel łatwo trafić. - Zwróciła się do mnie rudo włosa dziewczyna. Dużo starsza. W jej włosach można było zauważyć przebłyski siwych włosów. Czemu w tej bazie jest aż tyle starych ludzi. Nie powinni być na emeryturach czy coś? Kobieta wzięła inny łuk, kliknęła przycisk pod ladą. Tarcze zaczęły się poruszać na boki. Jak przypuszczałam nie było łatwo trafić. Ani razu nie trafiłam ani razu. Sama wzięła łuk i trafiła cztery dziesiątki z 100% skutecznością. -Diana miło mi. - Uścisnęłam wyciągniętą rękę. Była dużo niższa ode mnie.
-Sara. - Odpowiedziałam z uśmiechem.
-Broń jest zabójcze szczególnie ta na siarkę. Łuki również mogą być śmiercionośne. Szczególnie gdy cię nie widać. Bez szelestne.
-Ale przecież są bronie z tłumikami. - Szepnęła mi na ucho Irys. Wzruszyłam ramionami, bo za dużo nie wiedziałam.
-Nożami też umiesz rzucać? - Kiwnęła głową. Wytłumaczyła mi po kolei jak to powinno się robić. Szło mi okropnie.
-Musisz celować, a nie rzucać na oślep- Skarciła mnie. Nie była iskrą. Nie miała żadnych znamion, włosów czy oczu zmieniających kolor. Nie znam żadnych starszych osób. Każda iskra, którą znam jest młoda. Tylko nasze pokolenie jest iskrami?
-Czemu tu jesteś? -Spytałam prosto z mostu. Bez owijania w bawełnę.
-Miałam wnuczkę. Uśmiechnięta, odważna, zawsze miała swoje zdanie. Umiała się postawić i zawalczyć o swoje. Zabito ją na moich oczach. Od tamtej pory walczę dla niej. Chciała by tego. - Smutna historia. Nie tylko ona tutaj straciła. Większość była dobrze zapoznana z śmiercią. Poklepałam kobietę po ramieniu. - Przypominasz mi ją. - Długo jeszcze rzucałyśmy. Opowiedziała mi dużo o swojej wnuczce. Miała tyle lat co ja, kiedy umarła dwa lata temu. Niedługo potem przybyła tutaj. Była kiedyś myśliwą . Dlatego umiała posługiwać się bronią biała, palną i innymi.
Gdy w końcu zaczęło mi wychodzić musiałyśmy iść na obiad. Dzisiaj po badaniach nie musiałam pomagać Pani beaker. Na obiad był makaron z mięsem mielonym z puszki. Wykwintne danie na poziomie. Cała stołówka dzisiaj wyjątkowo tętniła życiem. Niektórzy śmiali się, a niektórzy zacięcie jedli posiłek.
YOU ARE READING
The Sparks Of Life
Ciencia FicciónHistoria opowiada o losach (zwykłej ) dziewczyny która pewnego dnia odkrywa swoje prawdziwe umiejętności. Jak się zachowa w obliczu wojny? Po której stronie stanie? Czy zakocha się w przystojnym buntowniku czy nieokiełznanym żołnierzu?