Rozdział 27 "Generał wzywa!"

8 0 0
                                    


-Sara! Sara wstawaj! - Szarpała mnie Ika.

-Tak mamo już wstaje.

-Ale ty nie masz matki. -Zaśmiała się. Śniadanie dzięki bogu minęło szybko. Nic nadzwyczajnego. Podczas niego czekałam na lekcje z Liv. Po za tym Crane wymyśliła abyśmy razem z Riven pomagały przy obiedzie.

Po śniadaniu poszyliśmy na trening. Staruszek kazał nam biegać 5 kilometrów i za każdą przerwę dorzucał pół kilometra. Kondycji nie miałam, więc co chwilę robiłam postoje. Nie tylko ja. Jedynie Riven dawała rade i przebiegła 5 km za jednym razem, bez żadnych postoi. Po treningu razem z Iką poszyłyśmy się umyć. Przebiegłam 13 km. Pot lał się ze mnie ciurkiem.

-Wiem ze podoba ci się Kacper. - Zaczęłam już pod prysznicem.

-Tobie Liam.- Szampon pachniał, brzydko oraz tanio. Tak samo jak żel. Pachniały jak styropian z papierem. Starą książką.

-Czy ja wiem. - Wzruszyłam ramionami.

-Ja wiem, że ty wiesz. Gotowa na lekcje? - Spytała.

-A pro po lekcji, chciałabym Cię poduczyć, jeśli chodzi o umysły. Wiem ze ci ciężko idzie, a ze jestem lepsza zawsze byłam. To pomyślałam ze chciałabyś się trochę nauczyć.

-Serio? - Wyskoczyła ze swojej kabiny i zajrzała do mnie.

-Matko jedyna, goła jestem! - Wpatrywała się we mnie jak w obrazek.

-Nigdy nie chciałaś mnie uczyć. - To prawda. Nigdy nie chciałam jej uczyć. Uważałam to za bezcelowe. Nie miałyśmy do tego powodu. Bałam się co mogła również zobaczyć w mojej głowie. Niestety sama nie wiedziałam co dokładnie. Moja głowa była mętlikiem myśli i uczuć. Teraz jak mamy cel nauki mogę się podjąć tego wyzwania.

-Jest wojna Irys. - Ciągle każdy to powtarza. Co i mi się już przejadło. - Potrzebna jest każda dłoń. - Wyszłam spod prysznica omijając Ike. Wytarłam się strasznie szorstkim ręcznikiem. Nie byłam przyzwyczajona do luksusów, ale też nie do takiej jakości. - Jestem spóźniona.

-Możesz mi mówić na Pani. - Zwróciła się do mnie Pani ze stołówki. Dzisiaj z Riven miałyśmy obrać tysiąc sztuk ziemniaków. Trochę nam to zajęło. W ręce odcisnęła mi się nawet obieraczka. Do obiadu zostały jakieś 2 godziny wiec od razu z kuchni poszłam do auli po jakąkolwiek książkę o lekarzach.

Mieli dużo przyrządów leczniczych których nazw nawet nie starałam się zapamiętać. Mieli różne panele, tablety gdzie wyświetlały wszystko. Co leczyć, jak leczyć, ewentualne zagrożenia itp. W kolejnej książce, wiedźmy. Mówiły zaklęcia a rany magicznie się sklepiały. Inne czarodziejki miały wrodzony talent do leczenia, przykładały ręce i puf. Po ranie. W tym przypadkach chorzy magicznie uzdrowieni.

Po obiedzie, który był niezwykłe wyjątkowy. Oczywiście ziemniaki, z jakimś kawałem mięsa, przypominającego karton. W końcu była niedziela, święto. Nieprawda?

-Gotowa na lekcję Sara? - Spytał Jack wypychając sobie buzie ziemniakami. Musiał je uwielbiać. Sama preferuje bardziej ryż niż ziemniaki.

-Mam dobrą nauczycielkę. - Spojrzałam na dziewczynkę po prawicy Jacka.

Po obiedzie udałyśmy się na skrzydło medyczne. Na oddziale czekał już na nas żołnierz. Podobno został dźgnięty w ramie nożem. Liv przyłożyła ręce do rany i jasne światło zaświeciło z jej opuszków palców. Trwało to niemiłosiernie długo. W powietrzu unosił się zapach lawendy i jeśli można to wyczuć bezpieczeństwa. Az chciało się sobie coś zrobić, aby tylko poczuć to na sobie. Efekt uboczny leczenia.

The Sparks Of LifeWhere stories live. Discover now