Here's the thing: I can't do anything right
Try as I absolutely totally might❁❁❁
Karl Jacobs był prostym człowiekiem żyjącym w skomplikowanym świecie, robił małe kanapki w kształcie zwierzątek dla swoich znajomych, kiedy jego rówieśnicy umierali z przedawkowania przy ulicznych śmietnikach. Dekorował parapety ciepłymi lampkami i hodował stokrotki w doniczkach, kiedy inni je deptali, obojętnie na nie spoglądając.
Odkładał jedzenie, kiedy bliscy nie patrzyli mu w talerz, suszył pomarańcze i cytryny, wieszając je potem na żyrandolach. Nie miał ulubionego koloru i uważał się za brzydkiego, a tanie pierścionki na jego palcach kupione na małych bazarkach nigdy do siebie nie pasowały. Zakochiwał się za szybko i za często, choć nazywał to uczucie w ten sposób tylko dlatego, że według niego ładnie brzmiało. Tak poważnie, jakby rzeczywiście miał z kimś głębszą, dłuższą relację. Miał złamane serce wiele razy i na różne sposoby, poświęcał się cały, albo wcale nie angażował się w sytuację.
Płakał często i często też bez wyraźnego powodu, w każdą niedzielę zmieniał poszewki na ozdobnych, małych poduszkach w swoim pokoju, a mimo tych wszystkich, całkiem urokliwych i nadających mu charakteru przyzwyczajeń chłopak i tak miał wrażenie, że chłodny wiatr owiewający jego ciało wywiewał z jego duszy resztki człowieczeństwa i radości.
Aktualnie chłopak stał na szarym chodniku w bliżej nieznanej mu części miasta, wpatrując się przed siebie w bliżej nieokreślonym celu. Jego ciuchy były przemoczone, za sprawą deszczu, który przed chwilą lał się hektolitrami z nieba. W jego butach były resztki trawy i kwiatków, jakie do nich wpadły po przeprawie przez zarośniętą polną ścieżkę, którą udało mu się odnaleźć podczas poszukiwania spokojnego miejsca w tej zaludnionej betonowej dżungli jaką był Nowy Orlean.
Żółta zapalniczka w jego dłoni i rozerwana paczka fajek wystająca mu z kieszeni mijały się z resztą jego wizerunku. Biała, za duża koszula przez deszcz stała się nieco przezroczysta, ale za to jego brązowe spodnie jedynie zmieniły swój odcień na ciemniejszy. Kwiatki, które poprzywiązywał sobie z nudów do kosmyków swoich brązowych włosów co i raz spadały na ziemię, dekorując sobą przykry, zniszczony już czasem chodnik.
Był już marzec, a zdradziecka wiosna zamiast ciepła przyniosła często cholerycznie gwałtowne zmiany pogodowe, chociaż z nieba padał deszcz zamiast śniegu, trawa zaczynała robić się coraz zieleńsza, natura zdawała się odżywać, ale Karl dalej się czuł, jakby otaczała go zima.
Chłopak stwierdził, że wybranie się na spacer i dawka ruchu jakoś zagłuszy jego myśli i pozwoli mu odetchnąć świeżym powietrzem, ale finalnie skończył jak skończył. Mokry, w części miasta której nie znał, sam, z rozładowanym telefonem i z burzowymi chmurami nad głową. Ludzie mijali go beznamiętnie, tylko od czasu do czasu słyszał różne komentarze w swoją stronę, ale nie miał siły chociażby spojrzeć na tych ludzi, których pewnie nie spotka w swoim życiu drugi raz.
Zima się skończyła, chłopak miał nadzieję, że wiosenne miesiące zmienią coś w jego życiu, że zacznie się lepiej odżywiać, częściej ćwiczyć, cieszyć się z życia, spędzać więcej czasu z ludźmi, uczyć się, znajdzie coś, co będzie sprawiało mu więcej radości z życia. Miał nadzieję, że się poprawi, że zacznie być lepszym człowiekiem, ale teraz kiedy zima dobiegła końca i czuł na kościach wiosenny powiew już wiedział, że najprawdopodobniej nie zmieni się zupełnie nic.
Bezdomne koty spoglądały na niego uważnym spojrzeniem, nie wiedząc czy powinny mu zaufać. Ptaki siadające na gałęziach drzew cicho śpiewały, starając się zagłuszyć jego rozkopane myśli. Szare bloki otaczały go ze wszystkich stron, uniemożliwiając mu swobodny oddech, a psy przeszczekiwały się z niezabezpieczonych balkonów. Względna cisza po deszczu była na swój sposób naprawdę głośna, a Karl tylko stał, w tym głuchym i jeszcze chłodnym marcu, bez czegokolwiek, kogokolwiek i gdziekolwiek, czekając na kwiecień.
Karl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Zwierzę zdawało się mieć zupełnie gdzieś resztę otaczającego go świata, bo tylko spokojnie oddychało, wpatrując się przez siebie. Żaby nie obchodziło, czy jakiś rowerzysta ją przejedzie, nie zważała na to, że może umrzeć. Stała i chłonęła sobą marcową pogodę, wypatrując nie wiadomo czego, zupełnie jak Jacobs.
❁❁❁
Nicholas Armstrong siedział na parapecie swojego szarego, nudnego mieszkania, popalając papierosa, którego popiół lądował na mokrawy jeszcze chodnik, patrząc jak przemoczony chłopak w za dużej koszuli i rozkopanych włosach spogląda na przebiśniegi na trawniku.
Opierał podbródek o swój szorstki nadgarstek, chłonąc sobą chłodne powietrze jakie oferowało mu otwarte na oścież okno. Wpatrywał się jak zaczarowany przed siebie, zatruwając swoje płuca szkodliwym dymem, który tak kochał. Nick zawsze miał skłonności do uwielbiania rzeczy, które były dla niego w jakiś sposób toksyczne.
Uważne oczy mężczyzny omiatały całą sylwetkę chłopaka o brązowych włosach, starając się wypatrzeć najmniejsze szczegóły. Chłopak niewątpliwie był najciekawszym zjawiskiem jakiego Nick doświadczył, odkąd zamieszkał w tej wątpliwej dzielnicy miasta zupełnie sam. Tu nie spotykało się ślicznych, intrygujących ludzi ze smutnymi wyrazami twarzy, tu walczyło się o nie skrzyżowanie spojrzenia z innymi przechodniami, żeby nie dostać w zamian krzywego, grożącego wzroku. Mimo tego, Nicholas naprawdę nie mógł się powstrzymać, by bezwstydnie wlepiać spojrzenie w samotną postać stojącą niedaleko jego bloku.
Małe zwierzę naprzeciwko szatyna obróciło się w stronę okna na którym siedział Nick, jakby doskonale zdawało sobie sprawę, że ktoś im się przygląda. Jakby żabka tym swoim nieczułym i obojętnym spojrzeniem chciała mu uświadomić, że przerywa jej coś bardzo ważnego i intymnego, między nią, a wysokim szczupłym chłopakiem ze stokrotkami w butach. Oczywiście wszystko było na nic, bo Nicholas za cholerę nie mógł z tej odległości dostrzec zwierzęcia.
Dopiero kiedy Karl nagle odwrócił w jego stronę głowę, jakby nagle poczuł palące spojrzenie na swoim ciele, Nicholas się wzdrygnął, wybudzając się z transu. Chwilę przypatrywali się sobie nawzajem, a gdy do mężczyzny z zarostem naprawdę dotarło to, co się działo, w jego żyłach natychmiastowo pojawiła się mała dawka adrenaliny i nikłej paniki.
Mała żaba przeskoczyła kawałek do przodu, a Nick automatycznie spadł z parapetu do wnętrza swojego mieszkania kiedy spanikowany chciał się usunąć z pola widzenia nieznajomego, wprost na białe, zniszczone czasem kuchenne płytki. Jego serce z jakiegoś powodu strasznie biło, a niedopalony papieros, który przypadkowo upuścił zgasił się o skórę jego dłoni, zostawiając na niej piekący ślad. Jego łokieć był delikatnie obolały, ale jego organizm nie miał czasu się tym przejmować.
Kiedy drugi raz wyjrzał za okno, chłopaka z zapalniczką w dłoni już nie było, została tylko mała żaba, która powróciła do spoglądania na rodzące się do życia kwiaty skropione deszczem na trawniku tuż obok niej. Nicholas zepsuł jej możliwość spoglądania na najładniejszego człowieka, jakiego widziała do tej pory i za cholerę nie wiedziała, jak powinna się na nim zemścić.
To był dwudziesty-pierwszy marca, pierwszy dzień wiosny, kiedy Karl i Nicholas widzieli się po raz pierwszy.
❁❁❁
Sweet Hibiscus Tea - Penelope Scott ♪♫
CZYTASZ
sweet hibiscus tea | Karlnap
РазноеKarl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, kwiatki wplątane w brązowe kosmyki, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Nicholas Armstrong...