animal abuse

460 65 15
                                    

You're already halfway out the door

❁❁❁

Majowa pogoda następnego dnia była zdecydowanie mniej deszczowa, ale jak na maj dalej nie było wyjątkowo ciepło. Mimo to Karl chodził i wycierał kurze tylko w szarej koszulce i pierwszych lepszych spodenkach Armstrong'a, jakby cały limit zimna jakie mogło zdzierżyć jego ciało, zużył w nocy. Obaj się czuli, jakby każdy nowy dzień był nowym życiem, chociaż pajęczyny i kurz na meblach zbierały się miesiącami. 

Nick mimo zmęczenia, po jednej kawie i upragnionym mleku z miodem, które zrobił mu młodszy poszedł wyrzucić worki ze szklanymi butelkami i paczkami fajek. Zupełnie jakby niósł tą legendarną i ciągle przypominającą mu się reklamówkę ze szlugami z którą pierwszy raz pokazał się Jacobs'owi, tylko że o wiele większą i o wiele smutniejszą niż wtedy. 

Po drodze gdy już wracał, nie mógł się powstrzymać by nie zebrać kilku stokrotek z trawnika. To musiało wyglądać naprawdę dziwnie z perspektywy przechodzących obok osób. Dorosły mężczyzna, połowicznie wyglądający jak śmierć i ćpun zbierający stokrotki przy koszach na śmieci. Pierwszy od dawna prysznic i widok Karl'a, gdy obudził się tego ranka po raz drugi zdecydowanie sprawiły, że poczuł się lepiej, a nowotwór choć na chwilę nie był jedynym co burzyło jego myśli. 

Gdy na nowo wszedł do mieszkania, przywitał go Imbir machający ogonem. Pies jadł w prowizorycznym ganeczku śniadanie, w postaci psiego jedzenia pożyczonego od starszej sąsiadki z maltańczykiem z drzwi naprzeciwko. Wyminął pupila, dalej trochę chwiejnym i słabym krokiem, po czym znalazł się przy szczupłym chłopaku, który akurat ścierał zaschnięte na blacie plamy po klejącym się napoju, nadającym choć trochę słodyczy powietrzu. 

Włożył w dłoń chłopaka bukiecik stokrotek, zauważając ten charakterystyczny, delikatny uśmiech na jego twarzy. Karl był zmęczony, jego oczy ledwo potrafiły skupić się na białych płatkach, a Nicholas doskonale zdawał sobie sprawę, że cholernie go skrzywdził tym nieodzywaniem się, skrzywdził też samego sobie i wszystkich innych, ale zwyczajnie nie mógł inaczej. Wiedział też, że Karl absolutnie go za to nie winił i starał się zrozumieć kompletnie wszystko, ale Armstrong i tak miał wyrzuty sumienia na myśl, jak ten teraz przez niego ledwo stał na chwiejnych nogach i łapał każdy dotyk i spojrzenie w obawie, że Nick znowu gdzieś zniknie, nie dopuszczając do siebie nawet promieni słońca.

Nicholas wyciągnął z szafki zwykłą, niewielką szklaną miskę, półprzeźroczystą, nieco zabarwioną na niebiesko i podał ją młodszemu. Karl nie kwapił się by jakoś ładnie poukładać małe kwiatki, zwyczajnie wrzucił stokrotki do naczynka, a one niemal natychmiastowo zamokły, unosząc się subtelnie na stojącej w miejscu smętnej wodzie z kranu.

Postawił ją na brzegu wysypy kuchennej, chwilę wpatrując się w mętną taflę wody. Nie mógł się nie uśmiechnąć na tak dobrze znany mu widok, ale tym razem uśmiech wcale nie był taki nieprzejęty i lekki jak zazwyczaj miał w zwyczaju. Było mu ciężko i cholernie się bał, niemal czuł jak piętno choroby chłopaka odbija się na nim samym i osiada mu na barkach, a w głowie co chwila pojawiały mu się wizje Nicholas'a z krwią wypływającą mu spomiędzy napuchniętych, sinych warg.

Przez ciało Jacobs'a przeszły zimne ciarki, a jego usta stały się bardzo spierzchnięte. Przełknął niemrawo ślinę, starając się łapać powolnie oddechy, czuł teraz jak mimowolnie zbierało mu się na płacz. Nie taki jak zazwyczaj, nie żałosne jęki i łzy spowodowane swoim własnym zachowaniem i znanym mu rozczarowaniem, nie paniczne szlochy następujące po napadach obżarstwa albo po innych podobnych temu doświadczeniach, tym razem czuł, że zbiera mu się na lament. Na cholernie żałobny, pełen bezsilności i żałości lament. 

Szatyn czując łzy zbierające się w jego oczach, jedynie odwrócił się od Armstrong'a i powiedział, że idzie się odświeżyć. Kiedy delikatnie zadrżał, poczuł palący wzrok Nicholas'a na swoich plecach, ale nie miał odwagi by odwrócić się w jego stronę i spojrzeć mu prosto w ciemne tęczówki. Jacobs w końcu wyszedł z pokoju i wkroczył do łazienki, nawet nie zamykając za sobą drzwi, a Nicholas znów zwrócił spojrzenie na szklaną miskę z dryfującymi w środku stokrotkami. 

Biszkoptowy pies zabłąkał się gdzieś przy nogach Nick'a, a zaraz potem udał się w róg pokoju, gdzie leżała sporawa poduszka ukradziona z sypialni, na której odnalazł swoje miejsce do spania. Armstrong śledził wzorkiem stworzenie, do póki coś nie sprawiło, że wygiął się w dół, a cały jego przełyk nie zaczął nagle i gwałtownie puchnąć i palić. Posmak krwi zalał mu przełyk, a fala kaszlu sprawiła, że powietrze ledwo prześlizgiwało się do jego płuc. 

Na podłodze znajdowało się już całkiem sporo kropel krwi, a jego bluza już dawno przesiąkła metalicznym zapachem. Łzy bólu mieszały się z czerwienią, a wymioty cofały mu się z powrotem do żołądka. Kiedy do jego orgaznimzu powoli trafiało coraz więcej powietrza, cała jego energia którą zyskiwał przeradzała się w złość i rozdrażnienie. Ledwo widział na oczy, a jego nogi satały się zupełnie drżące i chwiejne.

Nicholas chciał złapać się za kąt wysypy kuchennej, ale jego dłoń natrafiła na zimne szkoło. Mocno ścisnął  miskę ze stokrotkami, zupełnie tak jakby miał nadzieję, że ta się pokruszy i jakoś go zrani sprawiając, że chociaż na chwilę przywróci mu to zdrowe myśli i przestanie się dławić własną krwią. Nie był cholera w stanie agonalnym, to były dopiero początki choroby, a miał objawy jakby leżał już na łożu śmierci.

Starał się brać powolne oddechy, ale zamiast tego jedynie coraz mocniej zaciskał dłonie na szkle. Opuszki i kostki jego palców były zaczerwienienione, a w ciemnych oczach odbijała się gorycz. Nicholas nienawidził być w emocjach, zdecydowanie wolał być obojętny na zupełnie wszystko co mogło mu się w życiu przytrafić, ale teraz kiedy już stał gdzie stał, nie mógł ze zdnenerowania nawet poluźnić uścisku.

Czuł się jakby dostał białej gorączki, a zlizując krew ze swoich ust miał wrażenie, że nawet największe czeluści piekieł wyjebałyby go na zbity pysk, zostawiając na pastwę pustki. Ale w końcu Nick dobrowalonie zszedłby do tego piekła, gdyby tylko ktoś mu powiedział, że dostanie tam papierosa albo słodki alkohol. Zszedłby po gehennę tylko za szluga, słoik miodu, wiśniową setkę i smak herbaty na swoich ustach.

Jęknął żałośnie, kiedy coś trzasnęło o podłogę, a w pomieszczeniu uniósł się zwierzęcy skowy. Taki, pod którym nawet po plecach największych skurwieli przeszedłby dreszcz.

❁❁❁

Jakie słowa kojarzą wam się z tą książką?

sweet hibiscus tea | KarlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz