And I'm so tiny and so old
❁❁❁
Nick automatycznie zamarł, a fala zimna zalała jego ciało. Jego powieki drgały jakby miał zdecydowanie za mało magnezu w organizmie, a cały ból jaki czuł wyparował, pozostawiając w jego głowie tylko pisk sprzed chwili. Ledwo przełknął ślinę, gdy rzucając spojrzenie na wyspę kuchenną zauważył, że miska ze stokrotkami wcale już tam nie leży.
Bał się cholernie obrócić głowę w stronę biszkoptowego psa, który nie wydał z siebie więcej żadnego dźwięku. Nick czuł jego obecność i tyle wystarczyło, żeby doskonale wiedział co się stało. Teraz tylko się modlił, żeby zapach krwi w powietrzu pochodził z jego własnego ciała, a szklana miska wcale nie trafiła w sporawego psa. Miał nadzieje, że już umarł i że to jakaś forma piekła, byleby to wcale nie stało się w rzeczywistości.
Chciało mu się wymiotować, ale nie miał odwagi. W tym momencie strach opanował go tak bardzo, że nawet cholerny rak był jego najmniejszym zmartwieniem. Chyba nigdy w życiu nie obracał głowy tak powoli, niemalże ze zamkniętymi oczami. W końcu jednak zmusił się do uchylenia powiek, a jego dłonie zaciśnięte w pięści stały się niemal sine.
Pies leżał skulony w samym rogu pomieszczenia, szklana miska, a raczej to co z niej zostało wraz ze stokrotkami leżała zdecydowanie za blisko niego, niż Nick by chciał. Zwłaszcza, że mokra plama po wodzie mieszała się z czerwonawym odcieniem, a jasna sierść nie była nieskazitelnie biszkoptowa. Jedna ze stokrotek, ta leżąca najbliżej Imbir'a była praktycznie w całości pokryta we krwi, a białe niegdyś płatki były całkowicie przemoczone.
Armstrong doskonale usłyszał moment, w którym Karl stanął w progu pomieszczenia, na chwilę zastygając w bezruchu, a potem niemal od razu, potykając się o własne nogi podbiegł do swojego pupila, dalej kulącego się w rogu. Nie miał odwagi na to patrzeć, więc jego wzrok automatycznie powędrował w stronę progu, w którym przed chwilą stał wysoki szatyn.
-Karl -Nick naprawdę chciał powiedzieć coś więcej, ale nie mógł. Szepnął jedynie to jedno imię, czując jak głos łamał mu się w miliardach miejsc, mimo że to słowo było tak krótkie. Nawet nie był pewien, czy młodszy to słyszał. Ledwo przełknął ślinę i z oporem zmusił się by spojrzeć w stronę ściany, o prawdopodobnie którą rozbiło się szkło, raniące psa.
Już na nowo otwierał usta, ale nie miał szansy dokończyć, bo kiedy Karl odwrócił w jego stronę zapłakaną twarz, Nick czuł się jakby jego serce właśnie utopiło się w jego własnych łzach, już dawno spływających po zaczerwienionej skórze. Zamkną na nowo oczy, kiedy spostrzegł jak Jacobs powoli się podnosi, ledwo łapiąc powietrze.
Oczekiwał prawie wszystkiego, oprócz tego co się stało. Był wręcz przekonany, że dostanie w twarz, że zostanie zwyzywany, opluty i przeklęty, a zamiast tego poczuł tylko drżące dłonie oplatające jego ciało, ciepłe łzy w zagłębieniu szyi i chwiejny oddech owiewający jego skórę. Po chwili dołączył do tego ciężar, więc poddając się temu również przykucnął, asekurując chwiejne i rozgrzane ciało młodszego. Kiedy Karl oderwał od niego twarz, Armstrong dosłownie poczuł igły w sercu, a widok zapłakanej twarzy Karl'a będzie ganić go w koszmarach.
-Nick, kocham cię -powiedział Karl prawie tak cicho i tak łamiącym się tonem głosu, że w pierwszej chwili Nicholas był pewny, że zwyczajnie się przesłyszał -Kocham cię tak bardzo.
Nick nie odpowiedział, nie był w stanie, pozwalał jedynie ścierać młodszemu słone łzy z jego twarzy. Nie wierzył w to co tak właściwie się teraz działo. Zacisnął kurczowo dłonie na materiale szarej koszulki, którą miał na sobie młodszy jakby chciał się upewnić, że dalej posiada jakiekolwiek zmysły.
-Ale błagam -powiedział przez łzy wyższy chłopak, zagarniając brązowe kosmyki Nick'a z jego czoła za ucho. Ledwo widział przez łzy i mgłę w oczach, ale i tak dostrzegł, że twarz Armstrong'a prawdopodobnie była równie czerwona i mokra z żalu, co ta jego -Nie rób tak nigdy więcej.
Oczywiście, że da mu drugą szansę, wiedział to już na samym początku mimo że Nick zrobił rzecz, która normalnie byłaby dla niego praktycznie niewybaczalna. To była właśnie cała kwintesencja tego, jak Karl Jacobs zakochiwał się w ludziach, a Nick czuł się naprawdę jak śmieć, gdy miał świadomość w jaki sposób to właśnie wykorzystywał.
Starszy wiedział, że Karl powinien go zostawić, pozwolić mu umrzeć w samotności, ale z jakiegoś powodu ten dalej klęczał w jego mieszkaniu, a krew na jego dłoniach, ta z głowy Imbir'a i ta z ust Nick'a dawno ozdobiła szarą koszulkę. Kiedy Karl nie miał na sobie śnieżnobiałych koszul, nie dbał o to w czyjej krwi akurat się topił i nad kim płakał.
-Też cię kocham -prawie że wypłakał niższy, starając się łapać oddechy. Mówienie tego komuś na głos zawsze było dziwne, a zwłaszcza w tak chorej sytuacji, gdzie dosłownie wszyscy mieli na sobie krew i gdzie zdecydowanie takie wyznania były czymś tragicznie niepasującym -Przepraszam, tak bardzo cię kocham.
Imbir, który do tej pory leżał skulony w rogu pomieszczenia, podniósł głowę sceptycznie wpatrując się w swojego pana. W końcu jednak sporawy pies podniósł się z miejsca i powoli się do nich zbliżył.
Biszkoptowy zwierzak przekrzywił głowę, a kiedy Karl odwrócił w jego stronę zapłakaną i zaczerwienioną twarz, nawet palenie rozciętej skóry i zapach poplamionej na czerwono sierści nie przeszkodziły mu w tym, by zbliżyć się do nich jeszcze bardziej i polizać jego policzek. Imbir wtulił swoją zranioną głowę w ramię Karl'a, a ten objął go wolnym ramieniem, jeszcze bardziej kurczowo ściskając drugą ręką materiał bluzy Armstrong'a.
Aktualnie Karl trzymał w swoich ramionach całe swoje światy, a oba były zranione i skrzywdzone do szpiku kości.
Nicholas mimo że miał łzy w oczach cały ten czas, znowu poczuł jak te zaczynają spływać z nich intensywniej. I nawet na tym etapie Karl dalej był pewny, że zdołają jakoś siebie naprawić i nauczyć się żyć w tym wszystkim, w czym nastolatkowie za cholerę nie powinni się obracać, nawet jeśli rzeczywiście przyjdzie im razem umrzeć. Mógł się tylko zastanawiać, czy Nowy Orlean i jego specyficzny urok pozwoli im oddychać, czy zwyczajnie zatrują się tutejszym powietrzem jeszcze bardziej.
Ale Karl też się bał, bał się dotykać ostatni raz zimnego ciała leżącego w trumnie, siedzieć godzinami na szpitalnych korytarzach, słuchać strudzonego, zacinającego się oddechu. Czuć zapach umierającego ciała, czuć całą tą agonalną otoczkę, widzieć jak ktoś kogo kochasz po raz ostatni na ciebie bezradnie spogląda, to jak bardzo cierpi i jak bardzo nie chce jeszcze umierać. Widzieć ostatni oddech i trumnę zasypywaną ziemią. Ale teraz Karl mógł tylko klęczeć, płakać i wierzyć, że tak naprawdę to wszystko się nie wydarzy.
To już nie była walka z nowotworami czy innymi, to od początku była walka z samym sobą i Nicholas doskonale o tym wiedział. Wierzył też w każde pojedyncze słowo Karl'a, wierzył, że będzie lepiej, chłopak dawał mu nadzieję, że w ogóle potem coś będzie. W końcu oboje od zawsze grali z ogniem, ale gdy w końcu się poparzyli i tak zabolało. Teraz jednak przynajmniej jakoś potrafili się opatrzeć i pozakładać na siebie nawzajem plastry.
Nick był pewny, że gdyby Karl nie pojawił się w jego życiu te ponad dwa miesiące temu, teraz już dawno byłby martwy.
Ćma w kącie pokoju, która z jakiegoś powodu zdecydowała się przy nich latać mimo że był dopiero ranek, wyleciała za okno, jakby nie chciała więcej patrzeć na to co działo się w pomieszczeniu.
❁❁❁
CZYTASZ
sweet hibiscus tea | Karlnap
De TodoKarl miał ładne usta, wiecznie zaczerwienione kolana, kwiatki wplątane w brązowe kosmyki, łamliwe kości którymi trzymał kilogramy żalu i smętne, zamglone oczy, którymi patrzył na małą żabę, siedzącą bez ruchu na środku chodnika. Nicholas Armstrong...