hibiscus tea

464 64 24
                                    

And it is 85 degrees
I don't know what I need

❁❁❁

Trzydziesty-pierwszy maja był słoneczny, deszcz nie padał od dnia, w którym Nicholas i Karl  spotkali się na szarym chodnik. Młodszy zdążył w tym czasie ozdobić mieszkanie Armstrong'a tysiącem różnych ozdób, zapachowych świeczek, dziwnych roślin czy tych cholernych, suszonych owoców. W mieszkaniu Armstrong'a chyba jeszcze nigdy nie pachniało w ten sposób.

Może i Karl miał przed Nickiem wiele miłości i może Nick nie umiał kochać przed Karl'em nikogo, ale oboje zdawali się teraz kochać tak, jak nie sądzili, że kiedykolwiek będą potrafić.

Dalej były chwile załamania, wymiotowanie, płakanie i zaczerwienione oczy, dalej było wyznawanie sobie miłości na klęczkach i chodzenie w deszczu, dalej czasami ich pocałunki smakowały wódką i papierosami. Czasem oboje się zastanawiali jakim cudem tak beznadziejnie się w sobie zakochali. Beznadziejnie, bo oboje byli na swój sposób bez nadziei na cokolwiek lepszego niż mieli dotychczas, a teraz ich małe idiotyzmy, niedorzeczności i paranoje przeplatały się ze sobą tworząc jedną wielką plątaninę przejęcia i emocji.

Cała wiosna od marca do końca maja była dla nich czymś szczególnym, a to była tylko jedna, dalej trwająca pora roku, zaledwie trzy miesiące. Dalej żyli swoim nieco gówniarskim życiem, może trochę mniej autodestrukcyjnym niż wcześniej, odrobinę mniej, ale dalej całkiem dobrze szło im niszczenie sobie organizmów. Teraz po prostu nie tyle że zaczęli dbać o samych siebie, ale też o siebie nawzajem i to było to co dawało im zwykłą motywację do brania głębszych oddechów.

Aktualnie dalej robili to, co wychodziło im najlepiej, czyli nic. Siedzieli w sklepie u Clay'a, który wyszedł z niego jakieś dwie godziny temu i już nie wrócił, zapewne będąc zajętym wpatrywaniem się w niebieskie gorczyki, które George miał dziś poprzesadzać. Za oknem świeciło słońce i wiał wiosenny wiatr, a na ladzie dalej leżało w połowie otwarte smakowe piwo, oczywiście żurawinowe. Gdzieś na podłodze dalej walały się zapalniczki, a radio grało ciche, stare piosenki.

Karl pił herbatę z hibiskusa, patrząc z niedowierzeniem jak Nick próbuje zwędzić z półki miód, dokładnie ten sam, który kupił gdy pierwszy raz spotkali się w sklepie, a potem z dumą kładzie go obok niego i siada na kratach nieopodal.

Karl popatrzył na żółty lakier na swoich paznokciach. Odpryski już dawno go alarmowały, że pora zmienić kolor. Tym razem miał ochotę na zwykły czarny. Stokrotki wplątane w jego włosy odbijały na białych płatkach światła sklepowych neonów, a żółtawa poświata sufitowej lampy starała się odeprzeć jaskrawe kolory. 

Nick nauczył robić się wianki, a Karl praktycznie codziennie lądował z jakimś nowym na głowie. Nie miał pojęcia skąd starszy się tego nauczył, ale zdecydowanie nie narzekał. Każdy suszył, upychając je do pudełek po butach i zapychał tym samym i tak w połowie pustą szafę w mieszkaniu Armstronga. Wystarczyło mu niewiele czasu by zapełnić ją w całości. 

Imbir siedział przy nodze Nicholas'a, ale dalej czasem nieufnie na niego spoglądał, gdy ruszał się zbyt gwałtownie, a Karl'a dalej mimowolnie ta sytuacja wpędzała w poczucie marazmu i zawieszenia, w połączeniu z spazmatycznym płaczem. Po prostu dalej nie pozbył się uczucia, że ich relacja jest dokładnie tak samo beznadziejna jak każda poprzednia mimo emocji, które zdecydowanie tym razem były wręcz dotkliwe.

 Patches spoglądała na wszystko z górnej półki na której stały leki, prawdopodobnie zastanawiając się gdzie jest do licha Clay i reszta, nie żeby towarzystwo tylko tej dwójki jej nie wystarczała. Kochała Karl'a chyba prawie tak samo, jak robił to Imbir.

Oboje łatwo uzależniali się od różnych rzeczy, ale uzależnienie się od siebie było najlepszym przypadkiem, który prawdopodobnie mógł się im zdarzyć. Armstrong wstał na równe nogi, kopiąc delikatnie w tył kratę po piwach na której siedział. Przeciągnął się, zaczynając jednocześnie powolny marsz. 

sweet hibiscus tea | KarlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz